niedziela, 29 kwietnia 2012

Czwarty

W momencie, gdy wraz z Liz znaleźliśmy się w domu automatycznie zerknąłem do Safaa'y, która wciąż smacznie spała na naszej nowej kanapie, a następnie pokierowałem się na górę. Byłem padnięty, nie da się tego ukryć. Wcześniej jakoś się nad tym nie zastanawiałem, ale od momentu, kiedy ziewanie stało się zbyt notoryczne, a powieki same zaczęły opadać mi ku dołowi stwierdziłem, że tak być nie może.
Dosłownie w biegu pozbyłem się luźnej, białej koszulki, a następnie rzuciłem się na ogromne, miękkie łóżko, które usadowione było w centrum sypialni. Sypialnia... Tsa, moje skojarzenia są chyba dwuznaczne w tym temacie. Szczerze mówiąc sam nie wiedziałem jak potoczą się losy moje i Elizabeth w tych kwestiach. Trudno mi się do tego przyznać, ale wciąż jestem prawiczkiem. Jakoś nazbyt szczególnie nie spieszy mi się do seksu. Z tego co wiem Lizzie również nie miała przede mną żadnego chłopaka, więc oboje byliśmy na tej samej ścieżce życia. Teraz nie wiedziałem co mam o tym myśleć.
W naszym nowym domu znajdowały się dwie sypialnie. Jedna moja, w której właśnie wylegiwałem się na środku łóżka. Jej ściany były lekko zielone, a jasne panele znośnie kontrastowały z ciemnymi meblami. Druga, teoretycznie należała do Beth, lecz jeszcze w niej nie byłem. Nie miałem na to czasu. Od naszego przyjazdu zdarzyło się zdecydowanie zbyt wiele. 
Jednakże powracając do tematu sypialni... Obawiam się, że teraz Lizzie zmieni swoje podejście co do naszego pierwszego razu. Wiem, że nie należy ona do dziewczyn, które narzucają swoją wolę, a w dodatku są bardzo bezczelne i zbereźne. Nie, ona taka nie była. A przynajmniej nie miałem okazji poznać tego wcielenia. Jednakowoż trapi mnie jej dzisiejsze zachowanie, gdy rozmawiałem z Wal. Było oburzona tym, że dyskutuję z nią, co było dość podejrzane. Nigdy wcześniej nie odstawiała takich scen. 
Ehh, po kiego licha katować się takimi bzdurami? Przewróciłem się na lewy bok, wbijając wzrok w okno. Zajebiście, nie zaciągnąłem rolet! Znużony podskoczyłem do okna i w mgnieniu oka spuściłem roletę ku dołowi. Dopiero gdy odwróciłem się w stronę łóżka, do którego miałem właśnie wrócić zauważyłem, że nie jestem tutaj sam.
- Pomyślałam, że możemy poleżeć razem. 
Zmarszczyłem lekko czoło, po czym posłałem w kierunku szatynki nieśmiały uśmiech. Oho, czyżby moje przemyślenia nie okazały się wytworem mej wyobraźni, tylko najprawdziwszą prawdą? Podrapałem się po podbródku, po czym zerknąłem na dziewczynę stojącą u boku mojego legowiska. Miała na sobie białą, zwiewną sukienkę, dzięki czemu wyglądała niczym anioł. 
- Chodź. - westchnąłem, po czym zsuwając vansy ze stóp, wślizgnąłem się na materac, przytulając do piersi nastolatkę. 
- Przepraszam za moje zachowanie. Jestem dość wycieńczona naszą wycieczką i nie panuje nad swoimi odruchami. 
- Nie szkodzi, przecież każdemu może się zdarzyć. - stwierdziłem muskając ją w czubek głowy. Ta, malując kółeczka wokół mojego pępka cicho się zaśmiała, po czym uniosła głowę, zerkając mi prosto w twarz. 
- Kocham Cię. Kocham Cię najbardziej na świecie i boję się, że teraz nasz związek przeżyje kryzys. 
- Ja Ciebie również kocham, dlatego nie wiem jak możesz mówić takie rzeczy.
- Po prostu. To Londyn. Czeka Nas tutaj wiele pokus. Jedna z nich mieszka w domu na przeciw nas...
- Jesteś zazdrosna o Wal? - uniosłem brwi, przez co na moim czole zarysowało się kilka zabawnych zmarszczek. Widząc jej niczym niezmąconą powagę zacisnąłem usta w prostą linię, byleby tylko nie parsknąć śmiechem. - Kochanie, znam się z nią od dzieciństwa. Nie mógłbym nawet przez chwilę pomyśleć o tym, że miałbym rzucić Ciebie dla osoby, której wrzucałem dżdżownice za koszulkę. 
Wymieniliśmy się uśmiechami, więc wiedziałem, że uświadomiłem ją w fakcie, iż to ONA jest najważniejszą kobietą w moim życiu. Oczywiście, zaraz po mojej ukochanej, choć nieco namolnej, mamusi. Opuściwszy głowę na miękką poduszkę szczelnie zacisnąłem powieki, starając się myśleć o rzeczach, które zazwyczaj pozwalały mi zasnąć. Wystarczyło mi wyobrażenie uśmiechającej się do mnie Lizzie, dlatego starałem się przywołać do swoich myśli moment, w którym pierwszy raz się spotkaliśmy. Byliśmy szczeniakami i każde z nas było na tyle nieśmiałe, że pierwszy uśmiech był słodki i bardzo pogodny. Dziś taki obrót sprawy wcale się nie zmienił, lecz nasza nieśmiałość umknęła w niepamięć. 
Kąciki ust samoczynnie uniosły mi się ku górze, lecz po chwili poczułem, że moje wargi nie zostały porzucone na pastwę losu. Soczysty, malinowy błyszczyk - oto, co na nich poczułem. Delikatnie otworzyłem oczy i spostrzegłem, że Lizzie składa długiego całusa na moich ustach. Było to bardzo miłe uczucie tym bardziej, że jej drobniutkie dłonie zgrabnie przylgnęły do moich zaczerwienionych policzków. Bez chwili zwątpienia oddałem owego całusa myśląc, że wystarczy. Jednak nie. Zorientowałem się, że ta obdarowała mnie kolejnym muśnięciem ust, i kolejnym, i kolejnym. Każdy następny był coraz bardziej zachłanny i namiętny. Wpierw zdziczałem. Nie przeżyłem takiej sytuacji, więc nie wiedziałem jak zareagować. Jednak szybko zdałem sobie sprawę, że jestem na tyle dorosłym człowiekiem, by chociaż pozwolić sobie na takie posunięcie, jak pieszczoty podniebienia. 
Zwinnie ująłem szatynkę w pasie, po czym jednym ruchem sprawiłem, iż ta znalazła się pode mną. Usiadłem na niej okrakiem i odsłaniając z jej twarzy wolno puszczone pukle włosów począłem muskać jej wilgne usta jak najdelikatniej, a tym samym romantyczniej, jak potrafiłem. Podobało jej się, gdyż z jej krtani wydobyło się krótkie mruknięcie. Po chwili poczułem, że jej język w niebezpiecznie szybkim tempie poczyna uprawiać Dirty Dancing z udziałem mojego mięśnia gębowego. Czułem, jak moja psychika zaczyna panikować, świat kręcić się dookoła, a życie nabierać barw. Szczerze mówiąc, aż zacząłem bać się własnej zachłanności na tą niewinną dzierlatkę leżącą naprzeciw mnie. 
Zupełnie nieświadomie począłem ssać i muskać szyję Lizzie. To było silniejsze ode mnie. Ta szepnęła mi do ucha słowa, których w pierwszym momencie nie zrozumiałem. Nie chciałem nawet brnąć w to, co przed chwilą miała zamiar mi obwieścić. Jednak wszystko straciło swój urok, gdy jej ręce zawędrowały w miejsce, którego przez ostatnie paręnaście dobrych lat nie miała okazji zobaczyć żadna kobieta, nie wliczając mojej mamy i Pani Doktor. Spojrzałem na dziewczynę, a ta figlarnie się uśmiechnęła i wtórnie wpiła w moje usta. 
Nie wiedziałem, czy mam ją odepchnąć, czy oddać się chwili. Nie byłem na to gotowy. Nie chciałem tego zrobić w tak prowizorycznym momencie, pod natłokiem wrażeń. Przepraszająco się do niej uśmiechnąłem, po czym miałem zamiar powiedzieć, iż nic z tego nie będzie, ale wyręczyła mnie w tym inna osoba, niźli ja sam.
- Niall, mogę iść do domu? 
Momentalnie podniosłem się do pozycji stojącej i wbijając wzrok w kilkuletnią dziewczynkę przeczesałem dłonią moje blond kłaczyska. Kątem oka widziałem zmieszanie wyrysowane na twarzy Eli. Jednak dzieci mają niezawodne wyczucie czasu. 
Stojąc u progu lekko rozchylonych drzwi brunetka wpatrywała się we mnie dość skrępowanym wzrokiem. Ciężko wzdychając podniosłem wcześniej rzuconą koszulkę z podłogi, po czym przekładając ją przez głowę wyciągnąłem lewą rękę do Safaa'y i bez zbędnego komentarza pokierowałem się z nią do wyjścia.

Mocno trzymając ją za rękę obydwoje mieliśmy już przed sobą furtkę umożliwiającą znalezienie się na posiadłości Malików. Ogródek był zadbany i kolorowy. Z tego co pamiętam Trish swego czasu miała własną szklarnię, na której hodowała najpiękniejsze kwiaty świata. Nie wiem, czy dziś również zajmuje się botaniką, lecz będąc jej sąsiadem pewnie dość szybko się o tym przekonam.
- Jesteś zły? - moje rozmyślania przerwał cichutki głos mojej towarzyszki. Spojrzałem na nią z góry, a ta jedynie lekko się uśmiechnęła. Mój Boże, mały, żeński klon Zayn'a! Z uśmiechem na twarzy pokiwałem przecząco głową.
- A niby dlaczego miałbym być?
- Bo byłeś ze swoją żoną.
- Lizzie jest moją dziewczyną, do żony jej jeszcze daleko. A bywać, bywam z nią każdego dnia, więc w tym przypadku Ty okazałaś się być ważniejsza. - stanowczo odparłem puszczając perskie oko do zadowolonej brunetki. Ta po chwili puściła moją nieznacznie spoconą dłoń i w ekspresowym tempie pognała w kierunku drzwi wejściowych. - Safaa! - krzyknąłem za nią, po czym sam przyspieszyłem kroku.
Dziewczynka niczym struś pędziwiatr wpadła do domu, a ja zatrzymałem się w futrynie. Cóż, może i znałem ich rodzinę, gdyż co roku spędzałem w ich towarzystwie najwspanialsze dwa tygodnie mojego życia, ale... Minęło kilka lat i już nie czułem się jak jeden z nich. Przygryzając wargę trzykrotnie zastukałem w na oścież roztwarte drzwi. Postałem w ciszy, po czym powtórzyłem puknięcia, tym razem nieco głośniej. Usłyszałem... no właśnie, nic nie usłyszałem oprócz wszechobecnej ciszy, która nieco mnie zirytowała.
- Trish? Przepraszam?! Przyprowadziłem młodą! - krzyczałem w niczym niezmąconą przestrzeń. Po chwili przemknęła przede mną Safaa, nawet na mnie nie zerkając. - Saf!
- Ktoś jest na górze, idę do kuchni. - odparła nawet się nie zatrzymawszy.
Nie zostało mi nic innego, jak wejść do środka i poczekać, aż ktoś łaskawie zejdzie, bym mógł mu powiedzieć, że dziecko jest całe i zdrowe. Bez zastanowienia pokierowałem się w tą samą stronę, w którą gnała dziewczynka, więc w stronę kuchni. Swoją drogą była bardzo przestronna i urządzona z myślą o tym, że musi służyć nie jednej, lecz sześcio-, a właściwie pięcioosobowej rodzinie. Safaa, Waliyah, Zayn, Trisha i Yassar. Jest jeszcze Doniyah, lecz jest ona starsza od Zayn'a i ostatni raz widziałem ją... bo ja wiem, z siedem lat temu? Wszystko możliwe. Lecz szczerze wątpię w to, by teraz z nimi mieszkała. Wszyscy zawsze powtarzali, że jest bardzo inteligentna i chciałaby być lekarzem, więc podejrzewam, że właśnie mieszka w jakimś innym mieście, o ile nie kraju, i odgrywa rolę pilnej studentki.
Siadając na blacie kasztanowej szafki zerknąłem na małego rojbra. Siedziała na wysokim krześle w takiej odległości od stołu, by swobodnie mogła zrobić sobie kanapkę. Już całkowicie pominę fakt, iż dżem, z którym szykowała sobie ową skibkę, był rozsmarowany po połowie blatu. Cóż, najwyżej potem po niej posprzątam.
- Pomóc Ci? - spytałem widząc, że ta nie wiedziała jak zabrać się za wyskrobanie dżemu ze spodu słoiczka.
- Nooo... - sapnęła z grymasem na twarzy, przez co automatycznie zaniosłem się śmiechem. Podszedłem do niej i zgrabnie wybrałem wszystko ze spodu, po czym rozsmarowałem to na pustej części pieczywa. Brunetka wdzięcznie się do mnie uśmiechnęła, więc odwzajemniłem gest.
- Smacznego.
- Dziękuję. - powiedziała między gryzami, a na czubku jej nosa dostrzegłem kropkę powideł. Znów się zaśmiałem i nachylając się nad stołem starłem jej ją z nosa. Ta spojrzała na mnie rozbawionym wzrokiem, po czym robiąc zeza starała się sprawdzić, że coś jeszcze zostało na jej malutkim nosku. Natomiast ja ze smakiem oblizałem kciuka i już miałem jej zasugerować, by zawczasu przewiesiła sobie ręcznik kuchenny na górze jej koszulki, gdy nagle poczułem ciężkie uderzenie w ramię.
- Kim Ty do cholery jesteś?! I co robisz w moim domu, w dodatku z moją siostrą?!
Moja twarz zamarła. Usta zastygły w lekkim rozchyleniu, a oczy nabrały ogromnych rozmiarów. Byłem przerażony, gdyż w głosie osobnika stojącego za moimi plecami usłyszałem wyraźne zbulwersowanie. Serce waliło mi jak młot i dopiero po chwili, powoli i bez nerwów, obróciłem się do TEGO człowieka. "moją siostrą" a więc byłem pewien, że to Zayn. Jednak nie wiedziałem, czy On będzie wiedział kim jestem ja.
Moim oczom ukazał się wysoki, przystojny mężczyzna, gdyż chłopcem definitywnie nie mogłem go nazwać. Miał kruczoczarne, lekko zwilżone włosy, które bezwiednie opadały mu na prawej stronie czoła. Czekoladowe tęczówki ciskały we mnie piorunami, a zaciśnięta szczęka wyraźnie ukazywała jego kości policzkowe. Ponadto, głupio mi się do tego przyznać, ale jeszcze nie widziałem faceta z tak idealnie wyrzeźbionym torsem, a bynajmniej nie widziałem takiego w moim najbliższym otoczeniu. Teraz jeszcze bardziej nabrałem ochoty na rzucenie mojego uzależnienia od słodyczy i fast food'ów i zabranie się za ostry trening. I oczywiście nie sugeruję tutaj, iż mam rentgena w oczach, czy coś. Otóż szanowny panicz Malik stał przede mną przyodziany tylko i wyłącznie w biały ręcznik owinięty wokół pasa. Bacząc na ten fakt oraz jego zwilżone włosy podejrzewam, że właśnie brał prysznic.
- Ja pierdole, długo mam czekać? Kim Ty, kurwa, jesteś!
- Spokojnie, Zayn, spokojnie. - uniosłem dłonie ku górze, po czym powolutku spuściłem je na dół w geście zaproponowania mu, by zaczął głęboko oddychać i zjechać ze zbytnimi potyczkami słownymi.
- Co?
- Co... Co? - uniosłem lewą brew ku górze, a chłopak jedynie zmarszczył czoło nie wiedząc, co ma powiedzieć.
- Możesz przekazać Trish, że przyprowadziłem już Safaa'ę. Jak widać jest w jednym kawałku, więc nie okazałem się być zbytnim brutalem.
- Coś Ty za jeden?
- Nowy sąsiad. - odparłem lekko się uśmiechając. Tak jak podejrzewałem, nie pamiętał mnie. Szkoda, gdyż gdyby okazało się być inaczej moglibyśmy odnowić naszą przyjaźń. Zbyt wiele oczekiwań, Niall. Zdecydowanie zbyt wiele.
- Jasne...
- A więc nie jestem już tutaj potrzebny. Miło było Cię zobaczyć, Stary. Cześć! - poklepałem go po ramieniu, po czym czym prędzej pomknąłem w stronę drzwi, czując na sobie przeżerające mnie na wylot spojrzenie Malika. Obyło się bez zbędnych ceregieli, co chyba wyszło mi na dobre. Kto wie, może kiedyś przypomni sobie małego Irlandczyka z krzywymi zębami i głupimi pomysłami, które wielokrotnie pakowały Nas w tarapaty. Choć NAS to pojęcie względne. Mam wrażenie, że cała przeszłość wyparowała z jego umysłu, więc nie mam co liczyć na ciepłe przyjęcie mej skromnej osoby z jego strony.


 // Jak mówiłam, tak zrobiłam i nn pojawił się już dzisiaj :)
Pewnie nie tego się spodziewałyście, ale ja lubię robić ludziom na złość ;D
Mam nadzieję, że Czwórka nie okazała się być nazbyt męcząca, gdyż pisałam ją dość późno i nie byłam w stanie wymyślić nic bardziej twórczego. Niemniej jednak od teraz wątek Ziall'a będzie pojawiał się regularnie, więc mam nadzieję, że sporadycznie będziecie czytać moją wesołą twórczość.
I jak za każdym razem: MASSIVE THANK YOU za to, że odwiedzacie mojego bloga . KOCHAM WAS! <3
@ChelleHoralik

czwartek, 26 kwietnia 2012

Trzeci

Przez chwilę przyglądałem się kobiecie wędrującej po błoniach usadowionych przed jej skromnym domem. Następnie spostrzegłem, że z wyraźnie wyrysowanym strachem na twarzy wybiegła przed furtkę i niespokojnie poczęła rozglądać się po całej jezdni. Teraz byłem wręcz pewien tego, iż jest ona matką drobniutkiej brunetki, której nadano imię Safaa. Swoją drogą były do siebie bardzo podobne, więc nawet nie miałem po co się dłużej zastanawiać nad tego typu sprawami. 
Wymijając kanapę, czym prędzej wybiegłem przed budynek. Do moich uszu dobiegł rozpaczliwy krzyk, który wyraźnie starał się odnaleźć zaginioną dziewczynkę. 
- Safaa? Safaa, gdzie jesteś?! 
- Przepraszam! - krzyknąłem wybiegając przed furtkę. Odległość dzieląca mnie od kobiety stanowiła jedynie parę metrów, więc teraz jeszcze bardziej mogłem się jej przyjrzeć. Miała długie, ciemne włosy spięte w koński ogon. Na sobie miała jedynie ogrodniczki i koszulkę, która wyglądem nieco przypominała bluzkę od pidżamy. Pewnie orientując się, że zaginęło jedno z jej dzieci ubrała się w coś, w czym na ulicy nie będzie wyglądać jak dziecko słońca. Gdy na mnie spojrzała zdołałem wydusić z siebie uprzejmy uśmiech, lecz ona nie była w stanie go odwdzięczyć. Patrzyła na mnie mętnym wzrokiem, jakby zaraz miała się popłakać. - Szuka pani Safaa'y?
- Widziałeś ją gdzieś?! - jej oczy automatycznie nabrały blasku, przez co jej twarz zdała mi się być jeszcze bardziej znajoma. 
- Aktualnie chrapie na mojej kanapie. Przepraszam, mogłem od razu przyjść i panią powiadomić. 
- Słucham? - spiorunowała mnie spojrzeniem, na co ja lekko się zaczerwieniłem. No tak, mogła sobie pomyśleć, że jestem jakimś pedofilem i sprowadziłem jej niewinną córeczkę do własnego domu. Wyciągnąłem przed siebie dłonie w geście, który miał świadczyć o mojej niewinności.
- Spokojnie, nic jej nie jest. Kilka chwil temu przyjechałem tutaj z moją dziewczyną, a pani córka przyszła nas odwiedzić. Chociaż... Bardziej poinformować o tym, że zostawiliśmy bagaże na ulicy. 
Było widać, że brunetka odetchnęła z ulgą. Podtrzymując się za głowę przejechała spojrzeniem po całej okolicy, aż wreszcie utkwiła swe brązowe ślepia w mojej, nieco zmieszanej, twarzy. Nieznacznie się do mnie uśmiechnęła, po czym... znów jej oczy nabrały blasku, a usta lekko się rozchyliły. Jakby chciała coś powiedzieć, ale w trakcie zapomniała słów. 
- Jak młoda się obudzi to przyprowadzę ją do domu, nie musi się pani o to martwić. - zapewniłem ją nie wiedząc czego mam oczekiwać. To, co stało się po tym zdezorientowało mnie jeszcze bardziej. Kobieta ujęła moją pyzatą twarz w swe smukłe dłonie i przysunęła ją bliżej siebie. Wbiła wzrok w moje niebieskie oczyska i przez dłużej niźli ułamek sekundy, wpatrywała się w nie jak zahipnotyzowana. Nie wiedziałem co mam zrobić, więc też gapiłem się na nią jak ciele w malowane wrota.
- Niall? 
Rozdziawiłem usta, a lekko podregulowane przez Lizzie brwi momentalnie uniosły się ku górze. Skąd ta pani znała moje imię?! Już kompletnie nie wiedziałem co mam myśleć. Uniosłem kąciki ust ku górze, po czym twierdząco pokiwałem głową. Rozradowana kobieta puściła moją twarz, po czym chwytając mnie za żebra mocno przyciągnęła mnie do siebie w celu dość silnego uściskania mnie. Początkowo stałem z rękoma opuszczonymi wzdłuż tułowia oraz miną godną zbitego psa. Nie wiedziałem co się dzieje, ot co. Wreszcie jednak lekko poklepałem kobietę po plecach, a gdy ta odsunęła się ode mnie na odległość wyciągniętych ramion, cicho zagabnąłem.
- Przepraszam, ale czy my się znamy? 
- Na prawdę? Żartujesz sobie... Niall! To ja. - wciąż patrzyłem na nią, niczym na (przepraszam, za to stwierdzenie) idiotkę. - Trisha. Trisha Miller. - nic, kompletna pustka. - Mama Zayna? 
Tym razem z wrażenia aż rozdziawiłem usta, znów. Jak mogłem zapomnieć, że to ta kobieta paręnaście lat temu sprowadziła na świat takiego osobnika, jakim był panicz Malik! Na mojej twarzy zarysował się niesamowitych rozmiarów wyszczerz, a do moich uszu dobiegł melodyjny śmiech brunetki. 
- O Mamuniu, ale jazda! Dzień dobry! - krzyknąłem, po czym złapawszy się za głowę dogłębniej przypatrzyłem się kobiecie. - Będzie pani zajebiście bogata, bo wcale pani nie poznałem!
- Trisha, nie pamiętasz?
- Wiem, wiem. Ale wtedy miałem jakieś piętnaście lat i nawet do własnej mamy mówiłem po imieniu. Teraz nie wypada. - przewróciłem ślepiami, na co moja rozmówczyni wtórnie się zaśmiała. Minęło tyle lat... Przez ten czas kompletnie zdążyłem zapomnieć o kimś takim, jak Trisha, czy Zayn. Zayn Malik. 
Kiedyś byli częstymi gośćmi w moim rodzinnym Mullingar. Mieli tam rodzinę, którą odwiedzali w każde wakacje. Przyjaźniłem się z jej synem bardziej, niźli z niejednym chłopakiem, z którym znałem się od piaskownicy. Niestety, gdy mieliśmy piętnaście lat kontakt się zerwał, gdyż Ci przestali odwiedzać Irlandię. Podejrzewam, że albo pokłócili się z krewnymi, albo.. Sam nie wiem co o tym myśleć. A może powodem tego zgiełku była mała Safaa? Faktycznie, teraz doskonale pamiętam Trishę chodzącą z ogromnym brzuchem po polu. Niezapomniany widok szczególnie w momencie, gdy ja wraz z jej najstarszym synem biegaliśmy między kłosami zboża, byleby tylko jak najdłużej przebywać w swoim towarzystwie. 
Miło powspominać... Ciekawe co teraz dzieje się z Czarnym. Typowy Bad Boy, ale zyskał moją sympatię. Cóż, wychodzi na to, że teraz będę mógł odnowić stare znajomości. Już chciałem zagabnąć na ten temat do mojej nowej sąsiadki, lecz przerwał mi wrzask wydobywający się z domu wybudowanego za plecami kobiety. Z wnętrza wybiegła czerwona ze złości nastolatka, a zaraz za nią wybiegł ojciec, który krzyczał wniebogłosy o jej lekceważącym podejściu do życia. Dziwne, wydawał się być nie tyle zbulwersowany, ile.. nietrzeźwy. Może jednak nie ze względu na Safaa'ę ich wizyty w Irlandii zakończyły się niepowodzeniem?
Mimowolnie spojrzałem na Trish.. Nie wiem czy mi się zdawało, czy po prostu to sobie wmówiłem, ale kobieta wyglądała na co najmniej zawstydzoną tym, co właśnie ujrzałem. Na szczęście zaobserwowane przeze mnie zjawisko nie wywarło na mnie większego wrażenia. W moim domu sprzeczki nie były codziennością, lecz tysiące razy byłem świadkiem licznych kłótni w domu Lizzie. Beth ma młodszą siostrę, Cleo, która nagminnie swym zachowaniem przysparzała kłopotów zarówno rodzicom, jak i samej siostrze. Typowa nastolatka, która lubi się buntować. Być może w tym przypadku było tak samo.
Na mojej twarzy zarysował się pokrzepiający uśmiech, który nieznacznie, lecz mimowolnie odwzajemniła kobieta. Następnie podeszła do swojego męża, warknęła do niego coś, czego z danej odległości nie byłem w stanie usłyszeć, aż wreszcie ten odszedł, a ja zostałem na ulicy sam z nią i.. Kurczę, jak ona miała na imię? Coś na W... Wal. Waliyah! Pamiętałem ją jako drobną dziewczynkę z różowym błyszczykiem na ustach, lecz teraz znacznie się zmieniła. Obdarowałem ją uroczym uśmiechem, a ona jedynie zmierzyła mnie od góry do dołu, po czym pociągnęła matkę za łokieć i zaczęła się z czegoś ostro tłumaczyć.
- Kochanie, Safaa jest u Niall'a. - głośno i wyraźnie odparła brunetka, na co ta młodsza spiorunowała mnie spojrzeniem. Poczułem się dość nieswojo, więc przygryzłem policzek od środka, po czym z impetem wypuściłem powietrze przez nos.
- Niall? Ten Niall?
- Cześć. - rzuciłem w jej kierunku, po czym szeroko się uśmiechnąłem.
- Chryste, jakie z ciebie cia... całkiem porządne facecisko wyrosło. - przewróciła oczyma, po czym uśmiechnęła się dość zmieszana. Nie minęła chwila, by sama zainteresowana w mgnieniu oka znalazła się naprzeciw mnie i na powitanie lekko musnęła mnie w policzek, po czym objęła w uścisku. Matko, aż zrobiło mi się nieco zbyt gorąco, niźli powinno!
Odwzajemniłem uścisk, po czym wesoło się śmiejąc, stwierdziłem.
- No wiesz, skoro z ciebie taka szprycha, to i ja musiałem nabrać nieco więcej wdzięku.
- Nie przesadzajmy... - nastolatka machnęła ręką, wzdychając cicho. Było widać, że ma zamiar spytać skąd się tutaj wziąłem i dlaczego nie dawałem żadnego znaku życia, ale przerwał nam głos dobiegający z drugiej strony ulicy.
- Nialler! Szukałam Cię po całym domu!
- Słońce, przepraszam.
- Chodź tu, teraz!
- Kto to?
- Moja dziewczyna. - odpowiedziałem na pytanie Wal nieco ściszonym głosem, po czym lekko się uśmiechnąłem. Nie musiałem długo czekać, by wspomniana dziewczyna znalazła się u mego boku.
- Nie można Cię spuszczać z oczu. Najpierw sprowadzasz jakieś dzieci do domu, a teraz flirtujesz z jakąś piętnastką.
- Szesnastką, której na imię Waliyah. - upomniała się brunetka, na co ja zareagowałem stłumionym parsknięciem śmiechu. Obie zdawały się mieć cięte charaktery, więc trudno, aby się dogadały. Zerknąłem wpierw na rozgniewaną Lizzie, by następnie skierować swe niebieskie tęczówki na szesnastkę.
- Wal, porozmawiamy później. Może... Jak przyprowadzę młodą? Chyba, że gdzieś się dzisiaj wybierasz.
- Mi odpowiada. Do zobaczenia później, Słońce. Pa, nieznajoma. - rzuciła, po czym pokierowała się w stronę własnych drzwi. Dopiero teraz zorientowałem się, że Trish od pewnego momentu z nami nie było... Pewnie zmyła się w momencie, gdy podjąłem się rozmowy z jej córką.
- O co w tym wszystkim chodzi?
- Kochanie, możemy iść do domu? Jestem zmęczony i nie chce mi się całego dnia biegać w te i wewte jak grzeczny pudelek za swoją panią.
Widać, że byłem zmęczony, bo moje metafory jak zwykle zeszły na dość dziwaczny tok rozumowania. Szatynka obdarowała mnie przepraszającym uśmiechem, po czym ujęła mnie w pasie i przytulając się do mego barku wdzięcznie zawędrowała do domu.


// Jest Trójeczka :) wprawdzie nie jest najlepsza, ale bardzo się starałam pisząc ją .
Przy okazji bardzo , bardzo , bardzo mocno chciałabym podziękować osobom, które tutaj zaglądają i komentują, sprawiając tym samym , że na moim ryjku widnieje zajebisty wyszczerz *MentalnyUścisk*
Dodam, iż już w kolejnym rozdziale pojawi się pierwszy wątek z udziałem Ziall'a . Mam nadzieję, że zainteresuje Was niemniej, niźli poprzednie wpisy :)
kocham , kocham , kocham ! :D
@ChelleHoralik . <3 

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Drugi

Lizzie zerknęła na mnie z pewną dozą niepokoju. Czyżby ona również nie wierzyła w to, że owe miejsce należy tylko i wyłącznie do nas? Nie, przecież nie może czytać w moich myślach. LUDZIE, OGARNIJMY SIĘ! Posłałem w jej kierunku szeroki uśmiech, po czym musnąwszy ją w czubek głowy zwinnie ją wyminąłem. Bez zbędnych ceregieli wparowałem do przedpokoju, lecz nie od razu ujrzałem, kto zamierzał skłócić naszą sielankę, której towarzyszyła ekscytacja spowodowana nieokiełznanym szczęściem.
Otóż drzwi od domu były lekko uchylone, więc nie byłem w stanie nic zauważyć. Drapiąc się po głowie bezszelestnie podszedłem do kawału drewna i ujmując gałkę od drzwi, lekko je uchyliłem. Moim oczom ukazała się roześmiana twarzyczka małej dziewczynki, która sięgała mi ledwie do pasa. Miała ogromne, zielone oczy i kruczoczarne, sięgające do ramion, włosy, które bezwiednie opadały na jej chuderlawe ramionka. Na mój widok na jej buźce wymalował się jeszcze szerszy uśmiech, ukazujący puste miejsce po ząbku, który musiał jej niedawno wypaść. 
- Dzień dobry! - krzyknęła samoczynnie ujmując moją wolną rękę, po czym energicznie nią potrząsnęła. - Jestem Safaa. - grzecznie się przedstawiła wbijając we mnie swe ogromne ślepia. 
- Kochanie, kto to? - usłyszałem za sobą głos mojej wybranki. 
- Eeee, jakaś dziewczynka. Zaraz przyjdę! - odkrzyknąłem, po czym zamykając za sobą drzwi kucnąłem na werandzie, tuż przed niespodziewanym gościem. - Skarbie, co tu robisz?
- Jak masz na imię? - spytała, jakby ignorując moje pytanie. 
- Niall. - odparłem, po czym obdarowałem ją uroczym uśmiechem. 
- Co tu masz? - spytała wpatrując się w moje zęby. Nie powiem, że zrobiło mi się dość głupio... Nie wiedziałem jak mam z nią rozmawiać. Wyglądała mi na jakieś pięć, może sześć lat. W mojej rodzinie to ja zawsze byłem najmłodszy, dlatego nie miałem wprawy w takich sprawach, jak rozmowa z dziećmi. 
- Aparat ortodontyczny. - odpowiedziałem na jej pytanie nieco zmieszanym tonem. 
- Uroczy. - stwierdziła, po czym puściła w moim kierunku perskie oko. Na zaistniały widok parsknąłem niekontrolowanym śmiechem, któremu po chwili towarzyszyły dźwięki melodyjnego chichotu brunetki. 
- Kochanie, a coś się stało, że... przyszłaś? 
- Mieszkam na przeciwko. - powiedziała wzruszając beznamiętnie ramionami. - I przyszłam powiedzieć, że razem ze swoją żoną zostawiłeś plecaki na ulicy. - powiedziała bujając się w przód i tył, podpierając się równocześnie na moim ramieniu.
Dopiero teraz mnie olśniło. No tak, zabrałem tylko jedną, w czym ta wciąż leży przed naszymi drzwiami. Automatycznie pokierowałem swe spojrzenie na chodnik, na którym wciąż znajdowały się porzucone bagaże. Dobrze, że to maleństwo przyszło mnie poinformować o naszej zgubie, gdyż inaczej zarówno ja, jak i Lizzie zostalibyśmy goli i wesoli. A raczej tylko ta pierwsza z opcji raczyłaby być bardziej na miejscu. 
- Miło z twojej strony. - znów się do niej uśmiechnąłem, a ona jedynie spojrzała w dół, będąc jakby skrępowana tą sytuacją. Delikatnie poczochrałem ją po włoskach, po czym zmrużyłem oczęta, jakby bardziej świadomie orientując się w terenie.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że wskazówki zegara winny się obracać wokół godziny dziewiątej rano, a ona stoi tu przede mną przyodziana w samą pidżamkę. To chore! Jej rodzice pewnie nie mają bladego pojęcia o tym, że nie ma jej w domu. Popatrzyłem na nią, a ona odwzajemniła ten gest, jakby zatapiając się w moich lazurowych tęczówkach. Po chwili przeciągle ziewnęła i pocierając oko podeszła bliżej mnie. Otuliła swe malutkie łapki wokół mojego karku, po czym kładąc głowę na moim ramieniu zaczęła cichutko posapywać. Czyżby.. zasnęła? Zdezorientowany zacząłem lustrować spojrzeniem całą okolicę, po czym na dłuższy moment zatrzymałem wzrok na oknach domu znajdującego się tuż za asfaltem wyłożonym przed domem, o którym teraz godnie mogłem powiedzieć mój dom.
Wszystkie zasłony szczelnie zaciągnięte były po sam parapet. Prawdopodobnie wszyscy jeszcze spali, co nazbyt specjalnie mnie nie dziwiło. Przygryzając policzek od środka objąłem dziewczynkę w pasie, po czym unosząc się do góry powoli wszedłem do środka. 
- Niall, wiesz, że w lodówce...
- Lizzie, to jest Safaa. Nie pogniewasz się, jeśli chwilę się u nas prześpi? - spytałem półszeptem, po czym posłałem w kierunku dziewczyny pytające spojrzenie. Ta podeszła bliżej mnie i odgarniając kosmyki włosów z drobniutkiej twarzyczki naszego gościa uśmiechnęła się jedynie i kiwnęła, co odebrałem jako jej zgodę na moje pytanie. Musnąłem ją w policzek, po czym wchodząc do salonu delikatnie ułożyłem ciało brunetki na miękkiej kanapie. Następnie ściągnąłem z siebie szarą bluzę, której rękawki tak czy siak miałem podwinięte ku górze i lekko okryłem nią zwinięte w kuleczkę ciało dziecka. 
Uśmiechając się pod nosem lekko pogłaskałem ją po główce, po czym pognałem do kuchni, byleby wyjaśnić całą sytuację nieco zdezorientowanej Elizabeth. 

-Tak, mamuś. Jest idealnie... - kontynuowałem swoją rozmowę telefoniczną. Troskliwa rodzicielka jak zwykle musiała być dobrze poinformowana o moich pierwszych wrażeniach. Miałem wrażenie, że aż zbyt dobrze.
- Obeszliście już cały dom? Bardzo staraliśmy się, żeby przypadł Wam do gustu. Lizzie, a widziałaś pralkę? Twoja mama powiedziała, że taka Wam starczy, ale nie byłam do tego przekonana... - CZY TA KOBIETA NIGDY NIE PRZESTANIE GADAĆ?! Już miałem szczerą ochotę nie tyle nadusić na czerwoną słuchawkę, ile wyłączyć tryb głośnomówiący i pójść w kimono. Beth jedynie krótko zaprzeczyła, po czym posłała w moim kierunku szczery uśmiech. Bardzo dobrze dogadywała się z moją mamą, lecz definitywnie było widać, że momentami moja mama zbyt bardzo ją adoruje. Jakby ona była ważniejsza, niźli ja. - ... Dziubdziusiu, a co z twoją pracą?
- Mamoo! Mówiłem Ci, żebyś tak na mnie nie mówiła.
- Nie wymiguj się, tylko udziel mi konkretnej odpowiedzi. Wiesz, że razem z rodzicami Elizabeth będziemy was wspierać finansowo, ale musicie mieć też własne dochody... - bla, bla, bla. Jakby urwał mi się film. Jednym uchem wpuszczałem, drugim wypuszczałem.
- Mamusiu moja kochana. Jesteśmy tutaj ledwie kilkadziesiąt minut. Nie miałem czasu iść szukać pracy, ale nie bój żaby... Jutro się za to zabiorę. - zapewniłem ją przewracając ślepiami. Dobrze, że przez telefon nie idzie zauważyć reakcji rozmówcy, gdyż z pewnością skarciłaby mnie za tak lekceważące podejście do jej troski. Ale cóż, taki już byłem.
Nie chcąc dłużej wysłuchiwać jej bełkotów grzecznie się z nią pożegnałem, po czym oddałem telefon mojej ukochanej pod pretekstem pójścia do Safaa'y. Omijając ogromne torby, które kilka chwil przed telefonem mamy zdążyłem wnieść do domu, wpełzłem na paluszkach do salonu. Dziewczynka wciąż cichutko spała szczelnie wtulona w moją bluzę. Ten widok był co najmniej uroczy. I może się to wydać nieco dziwne, ale.. jej wyraz twarzy kogoś mi przypominał. Była taka spokojna i niewinna. Można rzec: istny cud natury.
Delikatnie pogłaskałem ją po główce, po czym siadając przed kanapą wyciągnąłem z plecaka notebooka, który należał do Lizz. Jakoś nie miałem ochoty przedzierać się przez stertę moich ciuchów, ażeby gdzieś na dnie znaleźć mojego laptopa, który przeżył więcej, niż niejeden staruszek. Wygodnie oparłem się o siedzenie skórzanego legowiska naszego gościa, po czym automatycznie wszedłem na Twittera, ażeby poinformować moich znajomych, że bezpiecznie dotarłem do Londynu.
Siedzę w moim nowym domku i zastanawiam się jak bardzo musicie mi zazdrościć :) Przy okazji, nie wiedziałem, że dzieci są takie urocze! xX
Przesłałem do dalszego wglądu przez ludzi śmiących nazywać się moimi przyjaciółmi, po czym zerknąłem jeszcze na kilka profili mniej lub bardziej znanych mi osób. Po głębszym przeanalizowaniu tweet'ów Justina Bieber'a wreszcie zamknąłem notebooka i zerknąłem na widok wymalowany za oknem. Mrużąc delikatnie oczy zwinnie uniosłem się do góry i otwierając okno, wyjrzałem na ulicę. Moją szczególną uwagę przykuła drobna brunetka krzątająca się po całej okolicy. Definitywnie kogoś szukała. Czyżby to ona była opiekunem śpiącej za moimi plecami dziewczynki?

sobota, 21 kwietnia 2012

Pierwszy

Przebudziłem się nieco nieprzytomny... Nie pamiętałem gdzie jestem i jaka pora dnia aktualnie znajduje się za taflami szyb. W głowie miałem piekielny mętlik, którego za nic w świecie nie byłem w stanie opanować. Subtelnie pomasowałem się po skroniach, unosząc się tym samym z czyjegoś ramienia. 
- Witaj, Piękny. - usłyszałem szept prawdopodobnie skierowany do mojej skromnej osoby. Mimowolnie zerknąłem w tamtą stronę i moim oczom ukazała się, jeszcze nieco zamazana, lecz jakże przyjazna twarz Lizzie. Siedziała tuż obok mnie i mocno ściskała mnie za rękę. Wiedziała, że tego typu wycieczki są dla mnie męczące, więc dzięki Bogu, że tak bardzo o mnie dbała. 
- Cześć, Szkrabie. - odparłem chwilę po tym, jak z moich ust wydobyło się krótkie ziewnięcie. Następnie posłałem w jej kierunku słaby uśmiech i nieznacznie rozejrzałem się po otoczeniu. Siedzieliśmy w metrze. Na przeciwko nas znajdował się młody mężczyzna, ubrany w garnitur i ambitnie debatujący z kimś przez telefon. Prawdopodobnie jakiś urzędas. Dwa miejsca dalej starsza kobieta czytała gazetę, która wdzięcznie spoczywała na jej kolanach. Czytała, to oczywiście pojęcie względne. Co jakiś czas zerkała w naszym kierunku jakby chcąc sprawdzić, czy aby zaraz nie połknę mojej towarzyszki. 
Oprócz tego w naszym przedziale nie znajdowało się nazbyt wiele osób. No tak, była ledwie godzina piąta nad ranem. Gdy poczułem ciężar ułożony na mych kolanach zerknąłem w dół. Beth wpatrywała się we mnie układając tym samym swoją drobną, cieplutką dłoń w moich blond kłaczyskach. Cóż, nie miałem się kiedy ogarnąć, ot co. 
- Bardzo boli Cię głowa? - zagabnęła pełnym troski głosem. Miód lany na serce...
- Nie, jeszcze nie umieram. - zaśmiałem się. 
- Bo wiesz... Jak spałeś sporo myślałam. - zezowała spojrzenie gdzieś nade mną, więc automatycznie domyśliłem się co jest na rzeczy. - ... i doszłam do wniosku, że...
- Ciiiii... - ułożyłem palec wskazujący na jej lśniących od truskawkowego błyszczyka ustach, po czym z troską ująłem jej twarz w moje dłonie. - Kochanie, powtarzałem Ci to już trylion razy: nasza przeprowadzka do Londynu to najwspanialszy pomysł, jaki mogłaś wymyślić. I nie, nie zmuszasz mnie do tego. Jesteśmy razem już prawie dwa lata, dlatego to jedynie wzmocni nasze uczucie. - Swój monolog zakończyłem niewinnym pocałunkiem w sam środek jej spiczastego noska. Starsza kobieta, która kilka chwil temu bacznie nam się przyglądała wyprostowała się niczym struna i głośno odchrząknęła. Ja jedynie posłałem blady uśmiech w jej stronę, po czym głaszcząc szatynkę po jej lśniących włosach, przymknąłem oczy mając nadzieję, że nie zostało nam jeszcze nazbyt dużo czasu do celu naszej wędrówki.


Moim oczom ukazał się przytulny domek. Jego ściany zabarwione były na miodowy kolor, a mała weranda oraz drzwi i okna odznaczały się brązowym drewnem. Widać, że zarówno moim rodzicom, jak i opiekunom panienki Johnson bardzo zależało na tym, by w Londynie nie spotkało nas nic nazbyt nieprzyjemnego. To był jakby pierwszy krok ku lepszemu życiu. Nie, że w Irlandii było nam źle... Po prostu ja mieszkałem w Mullingar, a ona w Ballinea, dlatego często kontaktowaliśmy się za pomocą internetu, gdyż dłuższe wycieczki były dla mnie istną katastrofą, gdyż mam chorobę lokomocyjną.
Uporczywe słońce wynurzające się zza chmur z czasem zaczęło mnie irytować. Któż by pomyślał, w Londynie tak piękna pogoda? Chyba rzadko spotykane zjawisko, choć bacząc na fakt, iż mamy koniec czerwca mógłbym dłużej po debatować na temat jakże uporczywego, angielskiego słońca. Przewieszając sobie jedną z trzech torb przez ramię wreszcie pociągnąłem zahipnotyzowaną widokiem, który wyrósł przed nami, Lizzie w stronę furtki. Gdy oboje dobrnęliśmy do werandy uporczywie starałem się wyłowić klucz z wnętrza mojej nieco zbyt głębokiej kieszeni beżowych spodni, dzięki któremu mieliśmy rozpocząć nowe życie.
- A jeśli to nie tutaj? - spytała dziewczyna zerkając na mnie spode łba.
Zmierzyłem ją jedynie kąśliwym spojrzeniem dając jej tym samym znak, by nie niszczyła moich jakże wygórowanych marzeń. Zrzuciłem torbę z ramienia, a gdy wreszcie udało mi się chwycić srebrny klucz bez wahania wcelowałem go w zamek drzwi. Ku mojemu zdziwieniu - pasował jak ulał. Przekręciłem nim dwa razy, a masywne drzwi rozchyliły się przed nami otworem.
- O mamuniu... - szepnąłem pod nosem, po czym spojrzałem na równie zdezorientowaną nastolatkę, co ja. Liz zmierzyła mnie pozbawionym emocji spojrzeniem, po czym wyminęła mnie, wchodząc wgłąb pomieszczenia.
Wnętrze było równie przytulne, jak sam budynek. Ciekawe który z naszych rodziców miał na tyle dobre kontakty, by załatwić nam domek z całym wyposażeniem. Prawdę mówiąc ani ja, ani Lizzie nie łudziliśmy się nie wiadomo jak luksusowym miejscem. Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy się przed drzwiami skromnej kawalerki, w dodatku bez zbędnych mebli i.. porządku. A tu niezłe zaskoczenie... Po prostu nie mogłem uwierzyć.
Stanąłem u boku dziewczyny, która aktualnie wydreptała ścieżkę nie dalej, niźli do salonu. Oboje musieliśmy mieć przekomiczne miny. Nawet w naszych rodzinnych domach nie było tak czysto, jak tutaj! Rozejrzałem się dookoła... Nie wiem, może liczyłem, że zaraz wpadnie tutaj ktoś z ogromnym szyldem WITAMY W UKRYTEJ KAMERZE! i śmiejąc nam się w oczy stwierdzi, że wciąż jesteśmy dzieciakami. Naiwnymi dzieciakami. Jednak nic takiego się nie stało, nawet po upływie pięciu, czy dziesięciu minut.
Nie wiedząc co mam zrobić pokręciłem się za plecami mojej dziewczyny, aż wreszcie otuliłem ją od tyłu, kładąc równocześnie brodę na jej prawym ramieniu.
- Cóż...
- Więc..
- Taa... - jakże inteligentna wymiana zdań.
- Nialler, pozwolę sobie drążyć jeden temat... - powiedziała nieco rozbawionym tonem. Zerknąłem na nią unosząc równocześnie lewą brew ku górze, a ta przekręciła się w taki sposób, by stanąć ze mną oko w oko. - Kto będzie płacił za te wszystkie rachunki, które tutaj nabijemy?! - parsknęła śmiechem, po czym zmierzwiła moje rozrzucone po całej głowie włosy.
- Podejrzewam, że... nie ja! - wzniosłem ręce w geście ukazania swej bezradności, po czym głośno się śmiejąc przytuliłem dziewczynę do własnej piersi. - Natomiast wiem, że będzie nam tutaj dobrze. Tylko Ty i ja, i...
Nie zdążyłem dokończyć, gdyż do naszych uszu dobiegł dość nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Ktoś dzwonił do drzwi, których swoją drogą chyba nawet nie zamknęliśmy. Cholera jasna, czyżby to właśnie byli Ci ludzie z programu, który miał udowodnić nam naszą głupotę?! Pożyjemy, zobaczymy.

Bohaterowie


Niall Nialler Horan (19 lat)
W mniemaniu Horan'a każdy człowiek jest inny, na swój sposób normalny, lecz niezbyt zrozumiały dla bliźniego. Ideały nie istnieją, to wiadomo nie od dziś i sam chłopak również nie jest nie wiadomo jak wyśnionym księciem z bajki. Niall należy do grona osób, które świat widzą, powiedzmy, w różowych barwach. Optymista, ot co. Na jego twarzy często spoczywa wesoły uśmieszek, który samym wyglądem zachęcają do nawiązania znajomości. Jaki jeszcze może być człowiek jego pokroju? Z pewnością szczery, i to do bólu. Bez mrugnięcia okiem powie wszystko to, co leży mu na sercu. W jego przypadku można rzec, iż nie tyle uśmiech, ile oczy są przysłowiowym kluczem do wtargnięcia w jego duszę. Nialler wyróżnia się również swoistym, nieco trudnym do zrozumienia poczuciem humoru. Potrafi śmiać się z własnych błędów, a także żartować z czegoś, co dla innego mogło wydać się śmiertelnie poważne. Skromność - to tego mógłby mu pozazdrościć niejeden osobnik płci męskiej. Wymieniając cechy charakteru tego oto chłopaka warto wspomnieć o jego wewnętrznym spokoju, delikatności i cierpliwości. Ktoś, ktokolwiek miałby mu coś do zarzucenia? Dobrze, on z bólem serca wysłucha wszystkiego od deski, do deski, po czym z bladym uśmiechem na twarzy stwierdzi, że najlepiej począć dostrzegać własne wady, a nie rozpoczynać analizy od całkowicie przypadkowych osób. No i teraz można by pomyśleć co jeszcze można dodać na jego temat? Może w skrócie. Serdeczny, pomocny, kulturalny i inteligentny. Jednak warto dodać, że nie jest on wcieleniem anioła. Tak więc by choć odrobinę zbesztać jego wspaniałe wrażenie stwierdzę, iż jest dość leniwy, łatwowierny, dziecinny. Dodatkowo niezły z niego bałaganiarz oraz łakomczuch, no i... jest strasznie wybredny względem towarzystwa.


Zayn Black Malik (19 lat)
Zayn Malik to na prawdę dziwny osobnik. Prawda jest taka, że w towarzystwie ma wyrobione dwie różne opinie. Jedna jest taka, że jest to typowy egoista, który wszystkich uwielbia tylko i wyłącznie poniżać i denerwować. Zawsze kłamie, a jeśli coś mówi, to zazwyczaj na odczepnego. Jest osobą zamkniętą w sobie i nigdy nie pozwala nikomu do siebie dotrzeć. Jest osobą tajemniczą, dość porywczą i nie dającą sobie niczego wmówić. Lecz prawda jest taka, że wszystkie pojęcia wypowiedziane wcześniej to tzw. bujdy na resorach. Jest to taka maska, którą chłopak przyjmuje wśród osób, których nie darzy zbyt miłym uczuciem. Tak więc nie sposób domyślić się jaki jest on na prawdę. W rzeczywistości to przemiły i przezabawny człowiek, który uwielbia się wygłupiać. Zawsze życzy innym pomocą, nigdy nie potrafi odmówić. Posiada milion pomysłów na sekundę i większość z nich wcale nie należy do najnormalniejszych. Masz zły humor? Wystarczy, że raz z nim porozmawiasz, a problemy odbiegną w niepamięć. Malik nienawidzi, gdy ktoś w jego towarzystwie się smuci. W takich momentach ich samopoczucie przechodzi na jego, a wtedy nie potrafi on normalnie funkcjonować. Często się zamyśla i debatuje nad pojęciem życia, lecz nigdy nie daje niczego po sobie poznać. Nienawidzi chamstwa, kłamstwa i przemocy. Jak każdy człowiek posiada swoje tajemnice, lecz nie mówi o tym głośno. Uważa się za kogoś otwartego na innych.


Elizabeth Lizzie Johnson (18 lat)
Czasami słodziutka, czasami pokazuje pazury. Wszystko zależy od tego jak rozpoczęła swój dzień. Szczerze mówiąc ona sama nie wie jaka jest naprawdę.. Wydawać się może, że Lizzie jest tzw. wredną suką, która wciąż stara się pogrążyć inne dziewczyny swoim temperamentem. Lecz w rzeczywistości jest całkiem na odwrót. Szatynka zawsze stara się być miła, nawet wobec nowo poznanych osób. Nikogo nie wywyższa, jest zwykłą nastolatką, która lubi pomagać innym. Jej jedynymi wadami jest to, że nigdy nie potrafi nikomu odmówić, no i jest nieśmiała w nowo poznanym towarzystwie. Mimo to, potrafi być pyskata, zabawna oraz szczera do granic możliwości. Niestety jedyną rzeczą, którą zauważa i szczerze w sobie nienawidzi jest to, że nie potrafi wprost wyrażać swoich uczuć. Jak ona sama uważa trudno jej wygłaszać swoje poglądy, więc często zamiast się pochwalić, bądź komukolwiek wyżalić woli zadusić to głęboko w sobie. Na jej szczęście uśmiech jest jej wizytówką i to dzięki niemu wszyscy wiedzą, że można na niej polegać. Jednakże może się zdarzyć i tak, że dziewczyna wpadnie w szał, a wtedy lepiej trzymać się od niej z daleka. Dlaczego? Często nie kontroluje swoich odruchów, więc nie trzeba się zdziwić, jeśli przez przypadek dostanie się od niej z liścia. O tak, dziewczyna nie szczędzi sobie objawów agresji, jakże i wrednych odzywek. Jednak takie sytuacje zdarzają się  sporadycznie, więc nie ma obawy, by jej gniew został użyty przeciwko innym.


// Opowiadanie dotyczy bromance, jaki tworzą Niall & Zayn. Lizzie to dziewczyna Irlandczyka. Akcja odgrywać się będzie w Londynie. Jeszcze dziś dodam pierwszy rozdział, mam nadzieję, że osoby, które zdadzą się to czytać będę mogła zliczyć na więcej, niźli jednej łapce :)
@ChelleHoralik