niedziela, 9 września 2012

Dziewiętnasty

Od niechcenia podążyłem za mężczyzną, który za wszelką cenę starał się podtrzymać mnie na duchu za pomocą pokrzepiającego uśmiechu. Szczerze mówiąc, nie wiem po co ta cała szopka, ale wolę o tym nie myśleć. Chcę usłyszeć to co Lizzie ma do powiedzenia i dać sobie z tym spokój. A właściwie z nią... Przecież nie miałem z nią nic wspólnego. Dziecko w stu procentach nie było moje, więc nawet nie musiałem się obawiać tego, że teraz będzie żądała ode mnie alimentów, czy innych bzdetów, o których nie miałem bladego pojęcia.
No właśnie, ale skoro nowo narodzone dziecko nie było moim potomkiem, to dlaczego tak bardzo się denerwowałem? Ta sytuacja budziła we mnie wiele sprzecznych emocji. Bałem się. Nie wiem czego, ale czułem, jak to uczucie ogarnia każdy centymetr mojego ciała. Nigdy nie byłem w sytuacji, że dziewczyna, z którą się spotykałem... Ba! Że jakakolwiek dziewczyna z mojego otoczenia zaszła w ciążę, a następnie wzywała mnie do szpitala w bliżej nieokreślonym celu. Miałem totalny mętlik w głowie. 
- To tutaj. - lekarz wskazał płynnym ruchem dłoni białe drzwi po mojej lewicy. Spojrzałem wpierw na nie, a potem na niego z lekkim przerażeniem wymalowanym na twarzy, lecz wreszcie postanowiłem przybrać minę prawdziwego pokerzysty i wejść do środka niczym prawdziwy twardziel. - Zaraz do Was dołączę. - usłyszałem kontynuację jego wypowiedzi, a bicie mojego serca znów zwiększyło obroty. Cholera, dlaczego mnie zostawiasz?! Nie widziałem się z nią tyle czasu, nie mam z nią wspólnych tematów, a teraz mam tam z nią siedzieć sam na sam i wysłuchiwać jej lamentów? Damn, nie tego się spodziewałem.
Kiwnąłem głową na znak, iż zrozumiałem jego słowa, po czym odprowadziłem go wzrokiem po samiutkie drzwi znajdujące się na końcu tego korytarza, w których zniknął na dobre. Byłem sam ze swoimi problemami. W ostatniej chwili zerknąłem jeszcze w miejsce, a którym znajdowałem się kilka chwil temu... Harry wciąż tam stał. Patrzył w moim kierunku i na znak, że wszystko będzie dobrze uniósł oba kciuki ku górze, uśmiechając się przy tym dziecinnie. Cóż, ten widok okazał się być nieco pokrzepiający, więc ciężko sapnąłem, po czym po cichu uchyliłem drzwi pokoju. 
Chwilę trwało, zanim postanowiłem wejść do środka. Gdy tylko to zrobiłem moim oczom ukazała się Ona. Elizabeth siedziała na pojedynczym, wysokim łóżku, przykryta białą, namacalnie szorstką pierzyną, którą zaciągniętą miała jedynie do pasa. Kaskada brązowych włosów, która zwykle opadała jej na ramiona, tym razem upięta była w nieco zdeformowanego koka. Jej twarz była blada, lecz uśmiechnięta. I chyba najważniejszy moment mojej analizy jej aktualnego położenia: na jej rękach leżała drobniutka istota, owinięta w błękitny, miękki kocyk, która cicho posapywała dając tym samym dowód tego, iż właśnie śpi. To był na prawdę piękny widok, tym bardziej, że dla mnie dość rzadki do spostrzeżenia. 
Gdy pod naporem mojej dłoni drzwi delikatnie zaskrzypiały, dziewczyna mimowolnie podniosła głowę i zmrużyła oczy, ażeby móc mi się przyjrzeć. Byłem nieco zdezorientowany i zmieszany, lecz mimo wszystko zdobyłem się na lekki uśmiech. 
- Cześć. - szepnąłem nieśmiało, a dziewczyna automatycznie się.. rozpromieniła? Być może w ten sposób powinienem zrozumieć płomyk, który dostrzegłem w jej kasztanowych tęczówkach. - Może ja poczekam, aż...
- No co Ty, wchodź. - znacząco mi przerwała, jednakże cała nasza konwersacja odbywała się szeptem, ażeby przypadkiem nie obudzić dziecka. Cicho westchnąłem, po czym zamknąłem za sobą drzwi i zacierając dłonie, odwróciłem się w stronę Liz. Jej pozycja nie zmieniła się nawet o milimetr, lecz jej twarz w owym momencie wyglądała o milion razy lepiej, niźli wtedy, gdy spojrzałem na nią po raz pierwszy. 
- Jak się czujesz? 
- Nie najgorzej. Powiedzmy, że jeszcze żyję. - cicho się zaśmiała, na co ja jedynie kiwnąłem głową wyginając usta w lekki łuk, zwiastujący uśmiech. Po chwili poczułem nagły przypływ gorąca, który zdał się opasać całe moje wiotkie ciało, więc niezbyt zgrabnie zrzuciłem z siebie płaszcz, a następnie wciskając szalik w jeden z rękawów, zawiesiłem wszystko na wieszaku znajdującym się nieopodal wejścia. 
- Nie bój się, nie pogryziemy Cię. - usłyszałem po chwili i zerknąłem na autorkę owych słów. Uśmiechała się do mnie, więc odwzajemniłem gest. Następnie kołysząc się lekko na nogach powoli podszedłem do jej łóżka i przysiadłem na białym krzesełku znajdującym się tuż obok niego. - To chłopiec. Nie wiem jeszcze jak dam mu na imię, ale wiem, że będzie najwspanialszym mężczyzną na całym tym popieprzonym świecie. 
- Twoja mama wie, że już po wszystkim? No i.. ojciec malucha. - wyszeptałem ledwo słyszalnie, lecz wciąż uparcie wpatrywałem się w Beth. Ona nieco się zadumała, aż wreszcie spojrzała na mnie nieco rozpaczliwym wzrokiem. 
- Jesteś jedną z nielicznych osób, które wiedziały chociażby o tym, że zaciążyłam. - w tym momencie głośno przełknęła ślinę, a mi zrobiło się strasznie.. głupio? Ciężko na sercu? Cholera wie jak to nazwać. - Moja mama nie rozmawia ze mną od momentu gdy dowiedziała się, że Cię zdradziłam. Tato sporadycznie zdaje się do mnie zatelefonować, a o ojcu dziecka... On nawet nie wie, że je ma. Czuję się jak w jakiejś durnej brazylijskiej telenoweli. - chrapliwie stwierdziła, po czym spostrzegłem, że jej oczy nabierają blasku od napływu łez, które chamsko próbowały wyżłobić drobne koryto na jej nieskazitelnym, nieco bladym policzku. 
Ten widok był dla mnie straszny, dlatego nie zdzierżyłem tego wszystkiego co aktualnie miało tutaj miejsce i... najnormalniej w świecie pozwoliłem sobie wykazać z siebie ogromną dawkę empatycznego dzieciaka z Mullingar. Przejąłem chłopca z rąk dziewczyny w taki sposób, by bez zbędnych ceregieli mogło kontynuować swoją wizytę w krainie Morfeusza. Następnie bezpiecznie ułożyłem go w czymś, co przypominało... inkubator i łóżeczko zarazem? Nieważne... I wreszcie spojrzałem na szatynkę, która wpatrywała się we mnie z drżącymi wargami i załzawionymi oczami. Rozluźniłem ramiona i lekko się uśmiechając, podszedłem do niej, po czym mocno ją uściskałem. Ta wtuliła się w moją pierś z niebywałą siłą, a po sali rozległ się cichy szloch, który niezmiernie szybko obił się o moje uszy. Głośno przełknąłem ślinę, po czym głaskając ją po głowie, delikatnie musnąłem ją w czubek głowy. 
- Nialler, chciałam Cię przeprosić. Jesteś dobrym chłopakiem i nigdy nie zasługiwałeś na taki sposób traktowania, jaki Ci zafundowałam. - wyszeptała mi wprost do ucha, a ja jedynie przymknąłem powieki i bezgłośnie jęknąłem. Cóż, nie byłem gotów na to wszystko, ale... wyczułem w jej głosie żal i żądzę przeprosin za swoje czyny. Była zdesperowana i doskonale ją rozumiałem. 
- Lizzie, nie musimy o tym rozmawiać. - stwierdziłem szepcąc w momencie, gdy dziewczyna rozluźniła uścisk. Swobodnie przysiadłem na kancie jej łóżka, po czym wpatrując się w jej tęczówki, delikatnie przejechałem kciukami po jej policzkach. - Każdy z nas już chyba w jakiś sposób ułożył sobie życie, prawda? Więc nie ma o czym mówić, bo nie warto zawracać sobie głowy czymś, co miało miejsce milion lat temu. Masz pięknego syna i teraz to na nim powinnaś skupić całą swoją uwagę. - wzięło mi się na jakiś dziwny monolog i faktycznie poczułem się jak jakiś denny aktor w ruskim melodramacie. Niemniej jednak... nie byłem w stanie wciąż wypominać jej tego wszystkiego. Nie zasługiwała na to, skoro wszyscy się od niej odwrócili.
- Jesteś kochany. 
- Wiem. - parsknąłem śmiechem, na co ona mi zawtórowała. - Jak to sobie teraz wyobrażasz?
Ta spojrzała się na mnie nieco zdezorientowanym wzrokiem, a ja jedynie wywróciłem oczyma. 
- Ty, dziecko... Masz pracę? Mieszkanie? 
- Mieszkam z kilkoma studentami w naszym starym domu. Na razie nie pracuję, ale mam pewne oszczędności, gdyż rodzice mimo wszystko chcą, żebym nie mieszkała pod mostem. Jakoś damy sobie radę. 
- Jeśli będziesz potrzebowała jakiejś pomocy, to wystarczy, że do mnie zadzwonisz.
- Nie wierzę, że to mówisz.
- Dlaczego?
- Zraniłam Cię, a Ty jesteś dla mnie taki miły... To po prostu nie mieści mi się w głowie. Nie wiem co mi stuknęło do łba, żebym Cię kiedykolwiek zdradziła. Jestem najgłupszą dziewczyna, jaka stąpa po tym świecie... Zayn ma prawdziwe szczęście.
- Nic mi o nim nie mów. - westchnąłem na jej słowa, a ona wyraźnie się tym zainteresowała. Już miała spytać o to co się stało, gdy uprzedziłem ją krótkim i jakże znaczącym wytłumaczeniem. - Nie spodobało mu się to, że do Ciebie idę. 
- Oh, przykro mi. Na prawdę przepraszam, nie...
- Nie masz za co. Potrzebowałaś kogoś do towarzystwa, więc jestem. gdybym miał patrzeć na jego fochy już dawno siedziałbym zamknięty w piwnicy i tępo wpatrywał się w obrazek z widokiem na Seszele, czy coś. - melodyjnie się zaśmiałem, lecz szybko się opanowałem przypominając sobie, że nie jesteśmy tutaj sami. - Nie wie, że urodziłaś dziecko, więc nie masz się o co martwić. Gdy pozna prawdę pewnie odpuści. 
- Byłoby miło. Wiem, że swego czasu między nami nie było najlepiej, ale... Chciałabym wciąż utrzymywać z Tobą pozytywne stosunki. Brakuje mi tych naszych wieczornych wygłupów i ciągłych rozmów na temat jedzenia. 
- A wiesz, że też czasem o tym myślałem? 
Cóż, moja wizyta u Lizzie jednak nie okazała się być taka zła. W ostateczności stwierdziliśmy, że przynajmniej raz w tygodniu będę ją odwiedzał i obydwoje postaramy się wtórnie zakolegować. Nie wiem czy nam to wyjdzie, ale widać, że Liz bardzo się stara, ażeby odzyskać swoje stare życie. Szczerze? Życzę jej jak najlepiej, mimo wszystko. Wycierpiała już swoje i nie zasługuje na to, by być skazaną na katusze do końca życia. Pewnie gadalibyśmy tak w nieskończoność, gdyby nie fakt, że lekarz ni stąd ni zowąd wpadł do pokoju i... kazał mi się wynosić, gdyż Beth jest zbyt osłabiona i przeze mnie jedynie jeszcze bardziej się męczy. Grzecznie posłuchałem tego, co miał mi do powiedzenia mężczyzna, po czym ubierając się w płaszcz i owijając szyję szalem, wyszedłem podążając... w nieznane? Być może.
Po drodze wstąpiłem do stołówki, gdzie postanowiłem zakupić sobie kubek ciepłej kawy i gdy tylko zmierzałem ku wyjściu, oczywiście, musiałem popełnić największy błąd w swoim życiu - wychodząc zza zakrętu nie zwolniłem i z impetem wpadłem na nieszczęśnika, na którym wylądował cały ciepły napój, który zakupiłem dosłownie minutę temu. Horan, Ty idioto!


/// hahahaha, tak, bardzo lubię mieszać ;D może mnie za to znienawidzicie, ale cóż... przecież nie mogę w kółko pisać sielankowo-łóżkowych sytuacji z jakże monotonnego życia Zialla, nieprawdaż? to tyle z mojej strony, gdyż chcę, żebyście mieli totalny mętlik w głowie spowodowany tym, że nie macie totalnego pojęcia co zdarzy się w kolejnym rozdziale ;D mam nadzieję, że jednak nie znudzi Wam się moja dość oryginalna i niezbyt realistyczna wyobraźnia i zdacie się wciąż czytać to wszystko i dawać mi tego dowody w postaci komentarzy :) pozdrawiam i całuję, @PezzHoralik ♥

czwartek, 6 września 2012

Osiemnasty

- Niall, wytłumacz mi, co się dzieje?! - wrzasnął Zayn siedząc na klapie i bacznie przyglądając mi się w momencie gdy ja biegałem po całej łazience i poszukiwałem każdej części swojego odzienia. Gdy tylko przeciągnąłem przez swoją farbowaną głowę sweter, zerknąłem na niego, po czym nerwowo pokiwałem głową.
- Nieważne, potem Ci wytłumaczę. Masz, ubierz się. - dodałem na odczepnego rzucając w jego kierunku bokserki, które wylądowały prosto na jego nieco zdeformowanej przez moje ruchy fryzurze. On od niechcenia po nie sięgnął, po czym przekładając obie nogi, podciągnął je do samej góry.
- Nialler, nie podoba mi się, że nie chcesz mi powiedzieć co się dzieje. Coś z Twoją mamą? Tatą? Wypadek w pracy?
- Nie, nie i nie. Idę, w razie co będę dzwonił.
- Horan, stój! - wrzasnął wyraźnie zirytowany moim zachowaniem. Nie miał bladego pojęcia jak bardzo mi się spieszy. Nie należałem do tego typu osób, które po jednym telefonie od razu lamentują co to się nie dzieje i szukają wsparcia u osób trzecich. Nie, miałem także swoje prywatne życie, bo przecież "Ziall" to nie wszystko co wypełniało każdą chwilę mojego życia. Bynajmniej tak sobie wmawiałem... 
Chłopak stanął naprzeciw mnie i uważnie przyjrzał się moim tęczówkom. Ja spuściłem wzrok, lecz On ujał mój podbródek zmuszając mnie tym samym do tego, by nasze spojrzenia wtórnie się spotkały. Przygryzłem delikatnie dolną wargę i wypuściłem zatrzymane w płucach powietrze przez nozdrza. 
- Kochanie, powiedz, co się stało. Wiesz, że nie odpuszczę i nie wypuszczę Cię z tego cholernego kibla dopóty, dopóki się nie wygadasz. A wiem, że musiało się stać coś ważnego, bo byle bzdet nie skłoniłby Cię do przerwania... tego co przed chwilą robiliśmy. - dodał nieco rozbawionym tonem kołysząc przy tym głową. 
- Zayn, Miśku, musisz taki być? - jedyna odpowiedź z jaką spotkałem się w tamtym momencie to energiczne potrząśnięcie głową z jego strony. Wtórnie westchnąłem i wydusiłem z siebie na jednym wydechu. - To Lizzie, potrzebuje mnie teraz. 
- Słucham? - jego mina diametralnie zrzedła, a oczy naszły mgłą. Patrzył się na mnie nieco zdezorientowany, a ja niewinnie się uśmiechnąłem. 
- Ona na prawdę mnie potrzebuje... 
Nic nie odpowiedział. Oblizał subtelnie dolną wargę, po czym odwracając się do mnie tyłem schylił się po swoje spodnie, które następnie wsunął na swój tyłek. Nie wiedziałem czy mogę już wyjść, czy ma mi coś do powiedzenia, lecz nie widząc żadnego zainteresowania z jego strony, po prostu nacisnąłem na klamkę i pędem ruszyłem w stronę wyjścia. 
Nie widziałem się z Liz... ponad pół roku. Cholera jasna, to sporo czasu! Ciekawe jak bardzo się zmieniła... Choć to nieco zastanawiające, dlaczego wybrała akurat mnie. Nie byliśmy już parą, właściwie nic poza wspomnieniami już nas nie łączyło. Myślałem, że ułożyła sobie jakoś życie, że już o mnie zapomniała tak, jak ja starałem się to zrobić w jej przypadku. Niestety, niedoczekanie. 
Choć reakcja Zayn'a też dawała mi nieco do myślenia. Wiedział, że go kocham, więc nie wiem dlaczego od razu się obraził. Nie zatelefonowano do mnie bez powodu, doskonale o tym wiedział... czasami zachowywał się jak małe dziecko, albo kobieta w ciąży, bo przecież takowa istota bardzo często miewa humory, nieprawdaż? Niemniej jednak... Gdybym ja dowiedział się, że Malik idzie na konfrontację twarzą w twarz z osobą, z którym kiedyś był związany, pewnie również miałbym przed tym pewne obawy. Choć na dobra sprawę nie wiem z kim wcześniej był związany, i czy w ogóle istnieje taka osoba... No ale przecież obydwoje byliśmy w sobie zakochani, więc po co te nerwy? 
Biegnąc między tłumem ludzi, którzy aktualnie przechadzali się ulicami Londynu modliłem się, ażeby jak najszybciej dotrzeć do celu swej wyprawy. Wolałem załatwić to osobiście, gdyż na taksówkę zapewne czekałbym kilkanaście minut, a nawet gdybym złapał jakąś od ręki - zapewne utkwilibyśmy w wszechobecnych korkach. Szczerze mówiąc dzięki temu, że aktualnie pędziłem jak oszalały maratończyk na olimpiadzie, ni cholerę nie odczułem tego, że na dworze jest tak mroźno. Osoby, które mijałem owinięte były wszelkiego rodzaju szalami, czapkami, lisami i nie wiadomo jakimi jeszcze ustrojstwami, a ja leciałem z szybko narzuconym na ramiona płaszczem, którego nawet nie zdążyłem zapiąć, a ciepły szal właśnie gniotłem w ręce, gdyż teraz jedynie by mi przeszkadzał. Kit, bardzo rzadko chodzę zakatarzony, więc pewnie i tym razem nic mi nie grozi.
Gdy moim oczom ukazał się ogromny budynek odetchnąłem z ulgą. Rozejrzałem się na prawo i lewo i bez zbędnych ceregieli przemknąłem na drugą stronę ulicy, ażeby wreszcie wbiec do tego cholernego szpitala. Niby kompletnie nic nie czułem do Lizzie, ale gdy tylko dowiedziałem się, że prosi o to, bym do niej przyjechał... moje serce zaczęło walić jak oszalałe, a mózg w ogóle nie kontaktował z najbliższym otoczeniem. Cóż, może i wcześniej zachowała się jak świnia, ale swego czasu byliśmy parą i.. nie mógłbym odmówić jej pomocy bacząc na relacje, które wtedy nas łączyły. Nie jestem taki i czasami tego żałuję.
- Elizabeth Johnson... - z impetem wpadłem na recepcję dysząc ze zmęczenia. Dwie kobiety siedzące za biurkiem spojrzały na mnie jak na idiotę, a ja jedynie ciężko sapnąłem i starając się złapać oddech, znacznie się uspokoiłem i szarmancko uśmiechnąłem. - Moja znajoma, Elizabeth Johnson przed chwilą przyjechała tutaj do szpitala, czy mógłbym wiedzieć gdzie aktualnie się znajduje?
Kobiety spojrzały na siebie porozumiewawczo, po czym jedna podniosła swoje zgrabne cztery litery z miękkiego fotela i podchodząc do mnie, wychyliła się znad lady.
- Musisz iść na sam koniec tamtego korytarza... - tutaj zgrabnie pokazała mi palcem wskazującym o który korytarz jej chodziło. - ... następnie skręcić w lewo i wejść w duże szklane drzwi na samym końcu.
- Dziękuję. - rzuciłem na odczepnego, gdyż gdy kobieta wypowiedziała ostatnie słowo już dawno puściłem się biegiem. Prosto, w lewo i na sam koniec. Korytarz był ogromny i doskonale rozświetlony. Dookoła mnie przechadzało się wiele osób, pacjenci, lekarze, rodzina, lecz czułem się tutaj tak, jakbym był.. sam. Zupełnie sam, odizolowany od otoczenia. Szpital zawsze budził we mnie niezbyt miłe emocje, lecz z czasem zdawałem się przełamywać swoją niechęć do przebywania w tym miejscu.
Gdy szklane drzwi cicho się za mną zamknęły, niepewnie rozejrzałem się dookoła i stanąłem w środku dystansu, wsłuchując się w dźwięki, które obijały mi się o uszy. Gdzieś słyszałem śmiech... Cóż, może zdarzyć się i tak. Wsłuchałem się bardziej, o moje uszy obił się damski krzyk. A może to nie był krzyk, tylko płaczliwe błaganie o pomoc? Cholera, wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł okropny dreszcz. Cóż, jeszcze nigdy nie znajdowałem się na oddziale przeznaczonym dla kobiet, więc to było dla mnie co najmniej dziwne.
I wtedy usłyszałem płacz... Płacz dziecka. Odwróciłem się do tyłu i moim oczom ukazała się ogromna szyba, przez którą mogłem dostrzec malutkie inkubatory, a w nich tak bezbronne i malutkie istoty, jak noworodki. Stanąłem przed szybą i uśmiechnąłem się do pielęgniarki, która wychodziła właśnie z owego pomieszczenia. Właśnie dzięki temu usłyszałem ten słaby głosik niemowlaka. Oparłem się dłońmi o szybę i wbiłem wzrok za szklaną taflę. I pomyśleć, że kiedyś sam taki byłem... rozwrzeszczany i uroczy zarazem. Niby miałem dobre podejście do dzieci, prawdopodobnie dlatego, że moje zachowanie również było nie lada infantylne, lecz sam chyba nigdy nie zdecyduję się zostać ojcem. Zresztą, Zayn nie urodzi mi dziecka, ani ja nie zrobię tego dla niego, więc nie ma nawet o czym debatować.
- Cudna, nie? - poczułem na swoim ramieniu czyjąś dłoń, dużą, masywną i pewną siebie dłoń. Zerknąłem na nią, po czym jadąc wzrokiem wzdłuż całej dłoni, ręki i ramienia, wreszcie dotarłem do rozanielonej twarzy chłopaka. - Moja siostrzenica. - dodał wskazując podbródkiem na dziecko znajdujące się najbliżej nas, po czym na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, dzięki któremu na jego policzkach zarysowały się dwa, jakże urocze dołeczki.
- Trochę wyszczekana, ale pewnie jej przejdzie. - zaśmiałem się, a chłopak mi zawtórował.
- Któreś jest tu Twoje? - zerknął na mnie, a ja parsknąłem śmiechem.
- Skądże. Jestem na to za młody...
- A więc... Co tu robisz? Tylko mi nie mów, że chcesz porwać moją małą Julie i żądać ode mnie okupu. - powiedział z udawanym srogim wyrazem twarzy, po czym obydwoje nie wytrzymaliśmy i parsknęliśmy śmiechem.
- Moja przyjaciółka gdzieś tutaj jest... Jej lekarz do mnie zadzwonił, że prosi, abym tutaj był.
- Nie zazdroszczę.
- Dlaczego?
- Pewnie będzie Ci wkręcać, że to twoje. - powiedział rozbawionym tonem, po czym poklepał mnie po plecach.
- To już mam za sobą... - szepnąłem ciężko wzdychając, po czym wywróciłem nieznacznie oczyma. Chłopak przez chwilę mi się przyglądał, po czym sympatycznie się do mnie uśmiechnął.
- Jestem Harry. Harry Styles.
- Bardzo mi miło, Niall Horan. - uścisnąłem jego dłoń, po czym uśmiechnąłem się ukazując przy tym swój, po części znienawidzony, aparat na zębach. Harry był bardzo wysokim, szczupłym chłopakiem, na oko w moim wieku. Miał szczery uśmiech, hipnotyzująco zielone tęczówki i niesforne loczki, które dodawały mu uroku swoim celowym nieładem. Swoją drogą, nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że skądś go znam... Może nie tyle go, ile jego nazwisko, ale mniejsza. Ja i moje dziwne wymysły.
Już miałem spytać go o to jak długo tutaj siedzi, gdy nagle usłyszałem za swoimi plecami, jak jakiś mężczyzna wypowiada moje imię i nazwisko, po czym pytająco na mnie spogląda. Czyli teraz czeka mnie spotkanie z Liz...
- Powodzenia. - szepnął mi do ucha kędzierzawy, po czym pchnął mnie w kierunku faceta w kitlu.


// hahahaha trochę kitowy, ale tak wszyscy na mnie naciskali, że musiałam coś dodać. Lekki zwrot akcji, no i wprowadziłam nową postać, która STRASZNIE namiesza w życiu zarówno Zayna jak i Nialla. Nie wiem czym powyższy wywód wam się podoba, ale tak to jest, gdy zaczyna się szkoła, nie masz czasu na własne zachcianki, a jeszcze musisz myśleć o zaspokojeniu potrzeb innych, jakkolwiek to brzmi. Haha teraz zdałam sobie sprawę, że pewnie będzie mało komentarzy, bo zawsze tak jest, gdy w danym rozdziale nie ma seksu, czy innych zboczonych rzeczy :D kit, nie mogę cały czas myśleć o demoralizujących rzeczach ._.
niedługo nn, mam nadzieję, że najdzie mnie większa wena i nowy rozdział bardziej wam się spodoba :) pozdrawiam, w razie pytań czekam na tt: @PezzHoralik . xx