Od niechcenia podążyłem za mężczyzną, który za wszelką cenę starał się podtrzymać mnie na duchu za pomocą pokrzepiającego uśmiechu. Szczerze mówiąc, nie wiem po co ta cała szopka, ale wolę o tym nie myśleć. Chcę usłyszeć to co Lizzie ma do powiedzenia i dać sobie z tym spokój. A właściwie z nią... Przecież nie miałem z nią nic wspólnego. Dziecko w stu procentach nie było moje, więc nawet nie musiałem się obawiać tego, że teraz będzie żądała ode mnie alimentów, czy innych bzdetów, o których nie miałem bladego pojęcia.
No właśnie, ale skoro nowo narodzone dziecko nie było moim potomkiem, to dlaczego tak bardzo się denerwowałem? Ta sytuacja budziła we mnie wiele sprzecznych emocji. Bałem się. Nie wiem czego, ale czułem, jak to uczucie ogarnia każdy centymetr mojego ciała. Nigdy nie byłem w sytuacji, że dziewczyna, z którą się spotykałem... Ba! Że jakakolwiek dziewczyna z mojego otoczenia zaszła w ciążę, a następnie wzywała mnie do szpitala w bliżej nieokreślonym celu. Miałem totalny mętlik w głowie.
- To tutaj. - lekarz wskazał płynnym ruchem dłoni białe drzwi po mojej lewicy. Spojrzałem wpierw na nie, a potem na niego z lekkim przerażeniem wymalowanym na twarzy, lecz wreszcie postanowiłem przybrać minę prawdziwego pokerzysty i wejść do środka niczym prawdziwy twardziel. - Zaraz do Was dołączę. - usłyszałem kontynuację jego wypowiedzi, a bicie mojego serca znów zwiększyło obroty. Cholera, dlaczego mnie zostawiasz?! Nie widziałem się z nią tyle czasu, nie mam z nią wspólnych tematów, a teraz mam tam z nią siedzieć sam na sam i wysłuchiwać jej lamentów? Damn, nie tego się spodziewałem.
Kiwnąłem głową na znak, iż zrozumiałem jego słowa, po czym odprowadziłem go wzrokiem po samiutkie drzwi znajdujące się na końcu tego korytarza, w których zniknął na dobre. Byłem sam ze swoimi problemami. W ostatniej chwili zerknąłem jeszcze w miejsce, a którym znajdowałem się kilka chwil temu... Harry wciąż tam stał. Patrzył w moim kierunku i na znak, że wszystko będzie dobrze uniósł oba kciuki ku górze, uśmiechając się przy tym dziecinnie. Cóż, ten widok okazał się być nieco pokrzepiający, więc ciężko sapnąłem, po czym po cichu uchyliłem drzwi pokoju.
Chwilę trwało, zanim postanowiłem wejść do środka. Gdy tylko to zrobiłem moim oczom ukazała się Ona. Elizabeth siedziała na pojedynczym, wysokim łóżku, przykryta białą, namacalnie szorstką pierzyną, którą zaciągniętą miała jedynie do pasa. Kaskada brązowych włosów, która zwykle opadała jej na ramiona, tym razem upięta była w nieco zdeformowanego koka. Jej twarz była blada, lecz uśmiechnięta. I chyba najważniejszy moment mojej analizy jej aktualnego położenia: na jej rękach leżała drobniutka istota, owinięta w błękitny, miękki kocyk, która cicho posapywała dając tym samym dowód tego, iż właśnie śpi. To był na prawdę piękny widok, tym bardziej, że dla mnie dość rzadki do spostrzeżenia.
Gdy pod naporem mojej dłoni drzwi delikatnie zaskrzypiały, dziewczyna mimowolnie podniosła głowę i zmrużyła oczy, ażeby móc mi się przyjrzeć. Byłem nieco zdezorientowany i zmieszany, lecz mimo wszystko zdobyłem się na lekki uśmiech.
- Cześć. - szepnąłem nieśmiało, a dziewczyna automatycznie się.. rozpromieniła? Być może w ten sposób powinienem zrozumieć płomyk, który dostrzegłem w jej kasztanowych tęczówkach. - Może ja poczekam, aż...
- No co Ty, wchodź. - znacząco mi przerwała, jednakże cała nasza konwersacja odbywała się szeptem, ażeby przypadkiem nie obudzić dziecka. Cicho westchnąłem, po czym zamknąłem za sobą drzwi i zacierając dłonie, odwróciłem się w stronę Liz. Jej pozycja nie zmieniła się nawet o milimetr, lecz jej twarz w owym momencie wyglądała o milion razy lepiej, niźli wtedy, gdy spojrzałem na nią po raz pierwszy.
- Jak się czujesz?
- Nie najgorzej. Powiedzmy, że jeszcze żyję. - cicho się zaśmiała, na co ja jedynie kiwnąłem głową wyginając usta w lekki łuk, zwiastujący uśmiech. Po chwili poczułem nagły przypływ gorąca, który zdał się opasać całe moje wiotkie ciało, więc niezbyt zgrabnie zrzuciłem z siebie płaszcz, a następnie wciskając szalik w jeden z rękawów, zawiesiłem wszystko na wieszaku znajdującym się nieopodal wejścia.
- Nie bój się, nie pogryziemy Cię. - usłyszałem po chwili i zerknąłem na autorkę owych słów. Uśmiechała się do mnie, więc odwzajemniłem gest. Następnie kołysząc się lekko na nogach powoli podszedłem do jej łóżka i przysiadłem na białym krzesełku znajdującym się tuż obok niego. - To chłopiec. Nie wiem jeszcze jak dam mu na imię, ale wiem, że będzie najwspanialszym mężczyzną na całym tym popieprzonym świecie.
- Twoja mama wie, że już po wszystkim? No i.. ojciec malucha. - wyszeptałem ledwo słyszalnie, lecz wciąż uparcie wpatrywałem się w Beth. Ona nieco się zadumała, aż wreszcie spojrzała na mnie nieco rozpaczliwym wzrokiem.
- Jesteś jedną z nielicznych osób, które wiedziały chociażby o tym, że zaciążyłam. - w tym momencie głośno przełknęła ślinę, a mi zrobiło się strasznie.. głupio? Ciężko na sercu? Cholera wie jak to nazwać. - Moja mama nie rozmawia ze mną od momentu gdy dowiedziała się, że Cię zdradziłam. Tato sporadycznie zdaje się do mnie zatelefonować, a o ojcu dziecka... On nawet nie wie, że je ma. Czuję się jak w jakiejś durnej brazylijskiej telenoweli. - chrapliwie stwierdziła, po czym spostrzegłem, że jej oczy nabierają blasku od napływu łez, które chamsko próbowały wyżłobić drobne koryto na jej nieskazitelnym, nieco bladym policzku.
Ten widok był dla mnie straszny, dlatego nie zdzierżyłem tego wszystkiego co aktualnie miało tutaj miejsce i... najnormalniej w świecie pozwoliłem sobie wykazać z siebie ogromną dawkę empatycznego dzieciaka z Mullingar. Przejąłem chłopca z rąk dziewczyny w taki sposób, by bez zbędnych ceregieli mogło kontynuować swoją wizytę w krainie Morfeusza. Następnie bezpiecznie ułożyłem go w czymś, co przypominało... inkubator i łóżeczko zarazem? Nieważne... I wreszcie spojrzałem na szatynkę, która wpatrywała się we mnie z drżącymi wargami i załzawionymi oczami. Rozluźniłem ramiona i lekko się uśmiechając, podszedłem do niej, po czym mocno ją uściskałem. Ta wtuliła się w moją pierś z niebywałą siłą, a po sali rozległ się cichy szloch, który niezmiernie szybko obił się o moje uszy. Głośno przełknąłem ślinę, po czym głaskając ją po głowie, delikatnie musnąłem ją w czubek głowy.
- Nialler, chciałam Cię przeprosić. Jesteś dobrym chłopakiem i nigdy nie zasługiwałeś na taki sposób traktowania, jaki Ci zafundowałam. - wyszeptała mi wprost do ucha, a ja jedynie przymknąłem powieki i bezgłośnie jęknąłem. Cóż, nie byłem gotów na to wszystko, ale... wyczułem w jej głosie żal i żądzę przeprosin za swoje czyny. Była zdesperowana i doskonale ją rozumiałem.
- Lizzie, nie musimy o tym rozmawiać. - stwierdziłem szepcąc w momencie, gdy dziewczyna rozluźniła uścisk. Swobodnie przysiadłem na kancie jej łóżka, po czym wpatrując się w jej tęczówki, delikatnie przejechałem kciukami po jej policzkach. - Każdy z nas już chyba w jakiś sposób ułożył sobie życie, prawda? Więc nie ma o czym mówić, bo nie warto zawracać sobie głowy czymś, co miało miejsce milion lat temu. Masz pięknego syna i teraz to na nim powinnaś skupić całą swoją uwagę. - wzięło mi się na jakiś dziwny monolog i faktycznie poczułem się jak jakiś denny aktor w ruskim melodramacie. Niemniej jednak... nie byłem w stanie wciąż wypominać jej tego wszystkiego. Nie zasługiwała na to, skoro wszyscy się od niej odwrócili.
- Jesteś kochany.
- Wiem. - parsknąłem śmiechem, na co ona mi zawtórowała. - Jak to sobie teraz wyobrażasz?
Ta spojrzała się na mnie nieco zdezorientowanym wzrokiem, a ja jedynie wywróciłem oczyma.
- Ty, dziecko... Masz pracę? Mieszkanie?
- Mieszkam z kilkoma studentami w naszym starym domu. Na razie nie pracuję, ale mam pewne oszczędności, gdyż rodzice mimo wszystko chcą, żebym nie mieszkała pod mostem. Jakoś damy sobie radę.
- Jeśli będziesz potrzebowała jakiejś pomocy, to wystarczy, że do mnie zadzwonisz.
- Nie wierzę, że to mówisz.
- Dlaczego?
- Zraniłam Cię, a Ty jesteś dla mnie taki miły... To po prostu nie mieści mi się w głowie. Nie wiem co mi stuknęło do łba, żebym Cię kiedykolwiek zdradziła. Jestem najgłupszą dziewczyna, jaka stąpa po tym świecie... Zayn ma prawdziwe szczęście.
- Nic mi o nim nie mów. - westchnąłem na jej słowa, a ona wyraźnie się tym zainteresowała. Już miała spytać o to co się stało, gdy uprzedziłem ją krótkim i jakże znaczącym wytłumaczeniem. - Nie spodobało mu się to, że do Ciebie idę.
- Oh, przykro mi. Na prawdę przepraszam, nie...
- Nie masz za co. Potrzebowałaś kogoś do towarzystwa, więc jestem. gdybym miał patrzeć na jego fochy już dawno siedziałbym zamknięty w piwnicy i tępo wpatrywał się w obrazek z widokiem na Seszele, czy coś. - melodyjnie się zaśmiałem, lecz szybko się opanowałem przypominając sobie, że nie jesteśmy tutaj sami. - Nie wie, że urodziłaś dziecko, więc nie masz się o co martwić. Gdy pozna prawdę pewnie odpuści.
- Byłoby miło. Wiem, że swego czasu między nami nie było najlepiej, ale... Chciałabym wciąż utrzymywać z Tobą pozytywne stosunki. Brakuje mi tych naszych wieczornych wygłupów i ciągłych rozmów na temat jedzenia.
- A wiesz, że też czasem o tym myślałem?
Cóż, moja wizyta u Lizzie jednak nie okazała się być taka zła. W ostateczności stwierdziliśmy, że przynajmniej raz w tygodniu będę ją odwiedzał i obydwoje postaramy się wtórnie zakolegować. Nie wiem czy nam to wyjdzie, ale widać, że Liz bardzo się stara, ażeby odzyskać swoje stare życie. Szczerze? Życzę jej jak najlepiej, mimo wszystko. Wycierpiała już swoje i nie zasługuje na to, by być skazaną na katusze do końca życia. Pewnie gadalibyśmy tak w nieskończoność, gdyby nie fakt, że lekarz ni stąd ni zowąd wpadł do pokoju i... kazał mi się wynosić, gdyż Beth jest zbyt osłabiona i przeze mnie jedynie jeszcze bardziej się męczy. Grzecznie posłuchałem tego, co miał mi do powiedzenia mężczyzna, po czym ubierając się w płaszcz i owijając szyję szalem, wyszedłem podążając... w nieznane? Być może.
Po drodze wstąpiłem do stołówki, gdzie postanowiłem zakupić sobie kubek ciepłej kawy i gdy tylko zmierzałem ku wyjściu, oczywiście, musiałem popełnić największy błąd w swoim życiu - wychodząc zza zakrętu nie zwolniłem i z impetem wpadłem na nieszczęśnika, na którym wylądował cały ciepły napój, który zakupiłem dosłownie minutę temu. Horan, Ty idioto!
/// hahahaha, tak, bardzo lubię mieszać ;D może mnie za to znienawidzicie, ale cóż... przecież nie mogę w kółko pisać sielankowo-łóżkowych sytuacji z jakże monotonnego życia Zialla, nieprawdaż? to tyle z mojej strony, gdyż chcę, żebyście mieli totalny mętlik w głowie spowodowany tym, że nie macie totalnego pojęcia co zdarzy się w kolejnym rozdziale ;D mam nadzieję, że jednak nie znudzi Wam się moja dość oryginalna i niezbyt realistyczna wyobraźnia i zdacie się wciąż czytać to wszystko i dawać mi tego dowody w postaci komentarzy :) pozdrawiam i całuję, @PezzHoralik ♥