niedziela, 9 grudnia 2012

Dwudziesty pierwszy

Złożyłem dwa, zabrudzone od sosu pomidorowego, talerze na jedną kupkę, po czym nieznacznie się uśmiechnąłem kładąc na nich równocześnie dwa zużyte widelce. W moich myślach wciąż rozbrzmiewały głosy, które co jakiś czas melodyjnie prychały śmiechem zaraz po tym, gdy padło jedno z mniej lub bardziej niezręcznych pytań. Miałem tutaj na myśli, przede wszystkim, konwersację z Cher. Może to dziwne, ale.. otworzyła się przede mną. Może moje żarcie faktycznie było magiczne? Może mój makaron był zrobiony z czegoś, co zmuszało ludzi do mówienia prawdy i tylko prawdy? Sam nie wiedziałem... Ale polubiłem to. Czułem, że przyjaźń między mną a panienką Lloyd przeskoczyła na bardziej zaawansowany stopień.
- Cher, o co chodzi? 
- Słucham?
- Ty i Harry. Widziałem, że coś jest na rzeczy. 
- Niall, ja..
- Nie wykręcaj się. Wiesz, że nikomu o niczym nie powiem. Możesz mi ufać.
- Ja i Harry... my byliśmy parą. Przez jakiś miesiąc, może dwa. Kilka dni przed moim wyjazdem do USA wyznał mi co czuje. Uległam mu, poszliśmy do łóżka.. a potem wyjechałam. Po jednym z koncertów dostałam od niego wiadomość, że.. to był błąd. Kocha mnie, ale jak siostrę i nie chce stracić takiej przyjaciółki jak ja. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja nie potrafię o nim zapomnieć.
Jej końcowe słowa głucho obijały się o moją czaszkę. Ona musi cierpieć, i to cholernie mocno. Chyba żadnej dziewczynie, ani też chłopakowi, nie życzę, by przechodzili takie katusze. Miłość jednak czasami bywała zgubna, ale jedynie wtedy, gdy okazywała się być nieodwzajemniona. Jestem dobrym przyjacielem, więc wysłuchałem jej, pozwoliłem jej wypłakać się na moim ramieniu, wreszcie nakarmiłem ją spaghetti, wysuszyłem bluzkę, z której ówcześnie sprałem plamę i przyrzekłem, że jakoś jej pomogę. Nie mam bladego pojęcia jak, ale poradzę sobie. Ona była zbyt kruchą istotą, by poradzić sobie z tym ciężarem w samotności.
Oparłem się lewym biodrem o kant stołu, po czym upiłem łyk wody mineralnej, którą jakiś czas temu wlałem do przezroczystej szklanki. Mimo, iż tyle rzeczy działo się wokół mnie miałem wrażenie, że osobiście stoję na prostej. Wszystko to, czego chciałem - właśnie było na wyciągnięcie mojej dłoni. Choć nie mogę zapominać o tym, że czekała mnie jeszcze dogłębna konwersacja z najważniejszym mężczyzną na chwilę obecną w moim życiu. Znając los, Malik przyjdzie do domu obrażony na cały świat i nie będzie miał najmniejszej ochoty ze mną rozmawiać. Zbyt długo go znałem, by nie przewidzieć jego reakcji na to.. wszystko. Odstawiłem naczynie na blat stołu, po czym uniosłem wzrok i zerknąłem na zegarek. Dokładnie w momencie, gdy gruba wskazówka przesunęła się o jedną jednostkę dalej, a z tarczy zegara spokojnie mogłem odczytać, iż mamy już osiemnastą godzinę, usłyszałem jak drzwi od mieszkania cicho się otwierają, po czym z nie większym szmerem powracają do pierwotnego stanu bytu. Głośno przełknąłem ślinę i zaplótłszy ręce na wysokości klatki piersiowej wbiłem wzrok w przejście. Nie myślałem nawet o tym, by się ruszyć. Po prostu stałem na środku kuchni i oczekiwałem tego, aż brunet sam pofatyguje się o przywitanie się ze mną.
- Cześć. - bąknął prawie niezrozumiale pod nosem stając w drzwiach kuchni, po czym ściągnął usta w prostą linię i odłożył czarny plecak na podłodze. Tam, gdzie zawsze. Można rzec, iż tak bywało każdego dnia. On wracał do domu, ja czekałem na niego w kuchni i podając mu coś do skonsumowania słuchałem tego, jaki to wspaniały dzień miał w pracy. Dziś wiedziałem, że będzie inaczej, ale aktualnie starałem się o tym nie myśleć. - Ktoś tu był? - wymownie zerknął na dwa talerze, które znajdowały się nieopodal mnie.
- Cher. Spotkałem ją w szpitalu i zaprosiłem na obiad.
Na słowo szpital na twarzy Mulata zarysował się lekki grymas, jednak zignorowałem to. Ująłem naczynia w dłonie i jak gdyby nigdy nic ustawiłem je w zlewie. Nie chciało mi się teraz sprzątać, no i nikt mnie nie gonił...
- Kazała Cię pozdrowić. - przypomniałem sobie jej końcowe słowa, gdy to już wychodziła z naszego apartamentu, po czym wreszcie odwróciłem się do niego przodem i zgarnąłem z blatu stołu moją prawie pustą szklankę.
- Kto?
- Cher. A co, myślałeś, że mówię o Lizzie? - spojrzałem na niego dość kąśliwym spojrzeniem, po czym nieznacznie wygiąłem usta w chamskim uśmieszku. Skoro on mógł strzelać fochy, to niby dlaczego ja miałbym być gorszy?
- Niall, proszę Cię.. - Zayn ciężko westchnął, po czym wreszcie dał kilka kroków do przodu nieznacznie się do mnie przybliżając. - Nie mam ochoty na kłótnie.
- Nie ja wstąpiłem na ścieżkę wojenną, kolego. - upiłem do końca trunek, po czym również i to naczynie odstawiłem tuż obok talerzy. Szukałem zajęcia, które jakkolwiek pozwoliłoby mi nie zwrócić uwagi na jego błagalne spojrzenie. Wiedziałem, że gdybym tylko podniósł głowę, jego czekoladowe tęczówki przeszyłyby mnie na wskroś, potem zjadłyby mnie wyrzuty sumienia i.. spędzilibyśmy dzisiejszy wieczór na oglądaniu pierwszego lepszego filmu na DVD.
- Przepraszam, kochanie. Wiesz, że Elizabeth to dla mnie dość drażliwy temat.
- Boisz się, że Cię dla niej zostawię?
- Nie? Tak. Sam nie wiem...
- Zayn.. - zacząłem i mimowolnie uniosłem głowę ku górze. Horan, głupku! Dopiero teraz zorientowałem się, że ten stoi praktycznie naprzeciw mnie. Był oparty o stół i wpatrywał się we mnie z tym swoim wrodzonym seksapilem i swoistym urokiem. Przygryzłem dolną wargę, a on jedynie odepchnął się od oparcia i podszedł do mnie ujmując moją zarumienioną twarz w swoje lekko chłodnawe dłonie.
- Wiem, wiem. Kochasz mnie, i tylko mnie. Mówiłeś mi to trylion razy. Ale nie widzisz, że mam powody do zazdrości? No i.. nie lubię, gdy ktoś przerywa nam te NASZE chwile. - przedostatnie słowo zostało przez niego niezmiernie słodko naznaczone, przez co na moją twarz wkradł się zadziorny uśmieszek. Spojrzałem w jego czekoladowe oczyska, a on jedynie lekko pogładził mój prawy policzek swoim kciukiem. - Przepraszam, na prawdę..
- Nie gadaj, tylko całuj. - zmarszczyłem lekko nos, a on radośnie zachichotał i soczyście musnął moje spragnione jego bliskości wargi. Automatycznie plotłem dłoń w jego włosy, a drugą ręką pozwoliłem sobie lekko zmierzwić koszulkę, którą miał na sobie.
Ostatnio zauważyłem, że nasze samotnie spędzane wieczory zazwyczaj kończyły się w jeden i ten sam sposób - seksem. Nie, żeby nazbyt specjalnie mi to przeszkadzało! Wręcz przeciwnie, była to czynność, która bardzo mi schlebiała, ale.. czasem chciałem po prostu się do niego przytulić i porozmawiać, a on chyba niezbyt dokładnie zdawał się rozumieć moje intencje. Chyba nieco zbyt bardzo przywykł do tego, że jestem "tylko jego". Może ta cała sytuacja związana z Lizzie będzie czymś, co wniesie w nasze relacje coś świeżego? Może właśnie dzięki niej brunet pogodzi się z faktem, że otaczają mnie inni ludzie, którzy bardzo za mną tęsknią i również oczekują tego, że będę się starał jak najczęściej dotrzymywać im towarzystwa. To, że mam chłopaka przecież nie oznacza wiecznego celibatu, bądź też aresztu domowego, nieprawdaż? Malik musi wiedzieć, że jestem w stanie poradzić sobie równiez i bez niego. Choć chyba logiczne, że nawet nie myślałem o tym, ażeby spróbować to zrobić...
Uśmiechając się pod nosem czułem, jak chłopak penetrował swoim językiem moje podniebienie, tak doskonale znane jego mięśniowi gębowemu. Swoimi wilgotnymi pocałunkami zjechał na moją szyję, później obojczyk, a jego kolano mimowolnie ocierało się o moje krocze, gdyż umożliwiłem mu owe dojście machinalnie rozstawiając lekko nogi. Zjechałem dłońmi na jego pośladki, lecz on niezbyt długo pozwolił sobie na to, by moje ręce raczyły nieco je podrażnić. Otóż sam chwycił mnie za moje zgrabne cztery litery, następnie lekko podrzucił mnie sobie do góry i unosząc mnie nad ziemią, gdy tylko zaplotłem nogi wokół jego pasa, przeniósł mnie na coś twardego. No tak, dopiero po chwili zorientowałem się, że leżę na kuchennym stole. NA STOLE?! Chyba jeszcze nigdy się to nam nie zdarzyło. Swoją drogą, zauważyłem, że z dnia na dzień chłopak wybierał coraz to dziwniejsze miejsca do uprawiania stosunku. Miał wybujałą fantazję erotyczną, trzeba mu to przyznać. Wspinając się na blat, lekko się nade mną nachylił i powrócił do zasysania się w moją skórę. Coś czuję, że jutro będę zmuszony paradować po ulicy z dorodną malinką na wysokości szyi, ale mniejsza z tym. Gdy wreszcie się ode mnie odessał - wykorzystał ten moment, by zorientować się wzrokiem gdzie znajduje się zapięcie od moich spodni. Zwinnie rozpiął guzik i zamek usadowiony na materiale, po czym jednym gestem zmusił, by moje biodra się podniosły. Posłusznie to zrobiłem, a gdy tylko jego palce zakleszczyły się na górnej części mojej odzieży - już po chwili zarówno moje spodnie jak i bokserki, które ściągnął za jednym razem, leżały na podłodze pod stołem.
Gdy ten znów złączył nasze usta w pocałunku, dość dzikim i spontanicznym, czyli takim, jakie lubiłem najbardziej, tym razem to ja zaoferowałem się ze ściągnięciem jego dolnego odzienia. Uśmiech, który wyczułem pod pocałunkiem uznałem jako zgodę, więc już po chwili uniosłem się lekko do góry i zsunąłem jego ubrania do wysokości kolan. Po chwili poczułem, jak chłopak mocno przygwożdża mnie do drewnianego blatu, a jego ostre zęby lekko nadgryzają płatek mojego ucha.
- Przez Ciebie stałem się seksoholikiem. - syknął mi wprost do ucha, a ja wygiąłem się jak struna w momencie, gdy ostro wjechał we mnie swoim członkiem. Z mojej krtani wypłynął stłumiony okrzyk, a moje oczy zaszły mgłą. Nie poznawałem go.. Zawsze subtelny i delikatny Zayn dziś przypominał.. łowcę. Byłem jego zwierzyną i miał prawo robić ze mną wszystko, na co tylko naszła go ochota.
- Zayn? - sapnąłem lekko zachrypniętym głosem, lecz on mnie nie posłuchał. Ponowił swoje pchnięcie, a ja znów wygiąłem się pod naporem jego ciała. Ból przeszył moje ciało po całej długości mojego kręgosłupa, lecz już po chwili w tym samym miejscu poczułem przyjemne mrowienie, które nieznacznie mnie podnieciło. Wjechałem dłońmi pod jego bluzkę i wbijając paznokcie w jego plecy pozostawiłem na nich krwiście czerwony ślad, gdyż pozwoliłem sobie podrapać go od połowy pleców, aż do pośladków. Czułem, jak nasze ciała stawały się spocone i nieprzyjemnie lepkie, lecz zignorowałem to. Bardziej skupiałem się na tym, że jego niezaspokojony penis rozdzierał mnie od środka. Jego ruchy były coraz szybsze i pewniejsze siebie, o ile mogły jeszcze takie być. Miałem wrażenie, że.. on nie myśli nad tym co robi. Przez chwilę w moim umyśle rozkwitła nawet myśl, że może w ten sposób chce mi pokazać, że nie tylko duszą, ale i całym ciałem należę do niego i nikt inny nie ma prawa nawet na mnie spojrzeć, lecz szybko o tym zapomniałem, gdyż po chwili nie byłem się w stanie na niczym skoncentrować.
- Malik... kurwa.. zaraz... umrę! - warknąłem na niego, a on jedynie ciężko sapnął i bąknął.
- Zamknij się. Chwila. - moje płuca z trudem łapały powietrze, a palce coraz silniej wbijały się w jego nieskazitelną skórę. Świat wokół mnie zaczął wirować, blat pod moją posturą robił się coraz bardziej miękki.. aż wreszcie poczułem, jak wewnątrz mnie dochodzi do eksplozji: poziom podniecenia chłopaka dosięgnął zenitu i spuścił się wewnątrz mnie. Poczułem jak moje ciało staje się niezmiernie rozluźnione, a już po chwili zmęczona sylwetka Mulata ciężko na mnie opadła. Sapiąc mi prosto nad uchem lekko pocałował mnie w skroń, po czym głaszcząc mnie po sklejonych włosach, szepnął. - Kocham Cię.
Spojrzałem na niego lekko nieobecnym wzrokiem, po czym delikatnie się uśmiechnąłem. Objąłem go w pasie, po czym oblizując suche usta, ledwo słyszalnie odwzajemniłem się podobnym wyznaniem. Sam nie wiem co działo się potem... Po prostu widziałem ciemność i sam nie wiedzieć kiedy - zasnąłem czując się niezmiernie bezpiecznie mając u boku bruneta.


// Mam wrażenie, że rozdział wyszedł dość nudny, niezbyt spójny i krótki, ale cóż.. Musiałam go dodać, bo jak najszybciej chcę skończyć to opowiadanie, a przy okazji nie chcę Was dłużej trzymać w niepewności :) W poprzednim rozdziale nie było Zayna, więc tutaj musiałam go wykorzystać, i to bardzo doszczętnie. Mam nadzieje, że Was nie zawiodłam, bo nie ma się co oszukiwać - wypadłam z wprawy i nie umiem już nie wiadomo jak smakowicie opisywać takich scen. Nie będę tu dodawać nic więcej. W przyszłym rozdziale znów pojawi się Harry, gdyż do końca opowiadania stanie się on jednym z głównych bohaterów. Podobnie jak Cher. I tak, dobrze myślicie - HARRY SPORO TUTAJ NAMIESZA :3 Ale ćśśśśś, nic Wam nie mówiłam. Nie pytajcie o to, kiedy dodam kolejny rozdział. Piszę je na bieżąco, więc dodaję wtedy, gdy tylko uda mi się coś naskrobać. Ostatecznie, jeśli chcecie trzymać rękę na pulsie, śledźcie moje wpisy na twitterze, o! Buziaki . xx
@ChelleHoralik

środa, 5 grudnia 2012

Dwudziesty

Chyba tylko ja, Niall Horan, idiota z Mullingaru, jestem zdolny do tak idiotycznych wyczynów. Nie potrafię nawet normalnie funkcjonować w publicznych placówkach, a to daje na prawdę wiele do myślenia. Co, jeśli jestem chory psychicznie i już dawno powinienem zostać zamknięty w pokoju z gumowymi ścianami, w dodatku owinięty białym kaftanem, który uniemożliwiałby mi spokojne podrapanie się po czole? Albo mam ADHD i nie jestem zdolny do nienaruszania przestrzeni osobistej innych ludzi. Z przerażeniem w oczach spojrzałem na ogromną plamę po napoju, jaką naniosłem na kremową koszulkę swojej ofiary, po czym mimowolnie upuściłem już pusty kubeczek na podłogę i zacząłem trzeć własnymi dłońmi ową plamę, która dzięki moim namolnym tarciom zdawała się być jeszcze gorsza, niźli poprzednio.
- Tak mi przykro, przepraszam, jestem idiotą, mam oczy szeroko zamknięte, jeszcze raz...
- Zamknij się deklu i przestań macać mnie po cyckach! - usłyszałem rozbawiony, i jakże znany mi osobiście głos, który wywołał u mnie falę nieokiełznanej ulgi.
- Cher, co Ty tu robisz? - zerknąłem na twarz swojej koleżanki. Że też wcześniej jej nie poznałem... Nie zachowywałbym się wtedy jak natarczywy pedofil. Ale cóż, tak to jest jak się paraduje w pomieszczeniu z ogromną, puchową czapką, która stanowczo zasłaniała jej ogromne, brązowe oczyska. Odsunąłem się od niej na nieznaczną odległość, po czym zaplótłszy ręce na wysokości klatki piersiowej, wbiłem w nią swoje lazurowe spojrzenie.
- Moja przyjaciółka tu jest i właśnie ją odwiedzałam.
- Sama?
- Nie.
- Rozumiem. Cholera jasna, no nie mogę, no! - uderzyłem dłońmi we własne uda, po czym nerwowo pokręciłem głową. - Ta plama mnie irytuje!
- Poradzę sobie.
- Dać Ci pieniądze na pralnię?
- Nie trzeba... - dziewczyna wesoło się zaśmiała, po czym nieznacznie naciągnęła na naznaczone napojem miejsce biały sweter, który swoją drogą również był poplamiony. Dobrze, że przynajmniej była to osoba, którą znałem... gdyby okazał się to być jakiś zmutowany facet z wygoloną czachą i tatuażami na przedramionach, prawdopodobnie nie uszłoby mi to płazem.
- Wiesz co... Wyglądasz jak dziecko nieszczęścia. - cmoknąłem, po czym szyderczo się uśmiechnąłem. - Idziemy do mnie. Zrobię jakiś obiad, wypiorę Ci tę bluzkę, a w międzyczasie pożyczę Ci coś swojego i wypijemy jakąś herbatę. Co Ty na to? - zachęciłem ją szerokim uśmiechem, na co ona zareagowała podobnie. Na jej filigranowych rozmiarów buźce pojawił się ogniście dziecinny wyszczerz, a czekoladowe tęczówki wręcz tańczyły z radości.
- Mam gdzieś Twoją herbatę! - nie da się ukryć, że moja mina musiała okazać się być przekomiczna. - Jedynym słowem, które mnie tutaj urzekło jest obiad. - dodała widząc moją reakcję, po czym figlarnie puknęła mnie w ramię.
- Dobra, dam Ci sałatę, czy coś. - sarkastycznie się uśmiechnąłem, lecz dziewczyna zrobiła na tyle zabawną minę, że nie wytrzymałem i wesoło się zaśmiałem. - Nie wiem dlaczego wszyscy tak bardzo uwielbiają moją kuchnię. Przecież to wszystko jest...
- Jak powiesz, że normalne, to Ci walnę, Horan. - Lloyd stanowczo przerwała moją skromną wypowiedź, na co ja wystawiłem czubek języka w jej kierunku.
- W takim razie idziemy?
- Czekaj... Zapomniałam o moim.. koledze. - na chwilę zamilkła, lecz mówiąc ostatnie słowo zdała się być przekonana co do swojej wypowiedzi. Czyżby kogoś miała? Kolegowałem się z nią, ale mimo to miałem wrażenie, że nasza znajomość jest na dobrej drodze ku temu, by stać się przyjaciółmi, a ona utrzymywałaby taki fant w sekrecie przede mną? Owszem, była osobą publiczną, jako piosenkarka miała prawo nie rozpowiadać o swoich prywatnych sprawach na prawo i lewo, ale ja nie należę do świata show-biznesu, więc nie wiem dlaczego mi nie ufała. Mimo to nie chciałem drążyć tematu. Kiwnąłem lekko głową, po czym chwilę się zadumałem.
- Kolega może iść z nami, nie mam nic przeciwko.
- Jezusie Święty, jesteś najwspanialszą osobą, jaką znam! - rzuciła się na mnie pełna entuzjazmu, nieznacznie naznaczyła mój policzek soczystym całusem, aż wreszcie oderwała się ode mnie i rozejrzała dookoła. - Czekaj zadzwonię do niego, żeby nas znalazł.
- Nie spiesz się. - szepnąłem, po czym kolebiąc się w przód i w tył, rozglądałem się dookoła. Dopiero teraz zorientowałem się ilu ludzi ma nas na celowniku. Wszyscy gapili się na nas tak, jakby zobaczyli Brangelinę w czasie stosunku seksualnego na trampolinie, czy coś w ten deseń. Ok, Cher mogła być obiektem zainteresowań, ale dlaczego tyle osób gapiło się nie tylko na nią, ale również i na mnie? Czułem się nieco osaczony ich natarczywymi spojrzeniami, więc chcąc nie zwracać na to uwagi, rozbiegłem spojrzenie gdzieś poza plecami brunetki.
Moim oczom ukazała się wysoka i smukła sylwetka kędzierzawego chłopaka, który z determinacją kroczył wzdłuż korytarza, jakby nie bacząc na fakt, że w każdej chwili zza rogu może wyskoczyć jakiś wózek inwalidzki, który w niego trzaśnie i doprowadzi do niespodziewanego upadku. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to ten sam koleś, z którym rozmawiałem chwilę przed wizytą w pokoju Lizzie.
- Cześć, Harry! - krzyknąłem, kiwając dłonią na powitanie. On początkowo mnie nie zauważył, lecz gdy wreszcie się ocknął, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a dołeczki w policzkach zdały się poszerzać coraz bardziej z każdym momentem, w którym zdawał się być coraz bliżej nas. Po chwili stanął w połowie dystansu i wyciągnął z kieszeni obcisłych dżinsów telefon wydający z siebie stłumioną melodyjkę, którą chcąc nie chcąc kojarzyłem z wieczornych audycji Zayna.
Zwinnym gestem pokazał mi, że zaraz do mnie przyjdzie, po czym przyłożył aparat do ucha.
- No gdzie jesteś? - dziewczyna, która stała naprzeciw mnie radośnie cmoknęła do słuchawki.
- eee... Na korytarzu. - do moich uszu dobiegł niski i lekko zachrypnięty głos.. Harry'ego. Rozejrzał się dookoła, po czym podrapał się po głowie. - A Ty?
- Stoję na korytarzu niedaleko stołówki i...
- Psss... Cher... - dyskretnie przerwałem jej rozmowę, na co ona spiorunowała mnie pytającym spojrzeniem. - Odwróć się do tyłu. - szepnąłem nieco rozbawionym tonem, po czym wskazałem palcem na chłopaka, który również i teraz patrzył w moją stronę.
Dziewczyna wykonała polecenie, po czym wybuchnęła tym swoim jakże charakterystycznym dla własnej osoby śmiechem. Po chwili również i ja jej zawtórowałem, a jako, iż była to reakcja łańcuchowa, brunet także wydał z siebie śmiecho-podobny chichot. Zwinnym krokiem doszedł do naszego niewidzialnego kręgu, po czym delikatnie uściskał brunetkę i szeroko się do mnie uśmiechnął.
- To wy się znacie? - kędzierzawy zerkał to na mnie, to na Cher.
- Mógłbym Ci zadać to samo pytanie. - odparłem, po czym nieznacznie się uśmiechnąłem.
- Ja już nic z tego nie wiem, ale podoba mi się to. - wtargnęła w naszą konwersację dziewczyna, po czym słodko się uśmiechnęła, jak to miała w zwyczaju.
- Co ci się stało? - chłopak ni stąd, ni zowąd zmiażdżył zdezorientowanym spojrzeniem posturę "koleżanki".
- To moja wina. Aby uzyskać jej odkupienie zaprosiłem ją na obiad. Piszesz się na to?
- Nie odpowiadaj, tylko chodź. - dziewczyna szybko szepnęła w kierunku Harry'ego, po czym energicznie za gestykulowała. - Żarcie z jego kuchni to niebo w gębie, więc rzucaj wszystko i zwijaj tyłek z nami.
- Przekonała mnie. - słowa, które był skierowane w moją stronę, przyprawiły mnie o nie małe rozbawienie. Kiwnąłem lekko głową, po czym wpychając dłonie w kieszenie płaszcza, wyczekująco na nich zerknąłem.
- Ubierzecie się wreszcie, czy mam wam dać ku temu jakieś specjalne zaproszenie? Na dworze jest mróz, więc ciężko będzie wam na piechotę dojść na drugi koniec miasta w samych sweterkach.

***
 - Horan, bierz ten mały tyłek z mojej torby! - brunetka pisnęła mi do ucha, na co ja jedynie wybuchnąłem dzikim śmiechem i mimowolnie podniosłem biodra ku górze tak, ażeby dziewczyna swobodnie mogła wyciągnąć to, co należało do niej (a dla mnie bardziej wyglądało jak worek na śmieci, lecz pomińmy ten fakt).
- Długo się znacie? - mimowolnie zerknąłem na chłopaka, który siedząc na przednim siedzeniu wpatrywał się w górne lusterko auta. Dobrze, że nie wzięli ze mnie przykładu i dotransportowali się do szpitala samochodem. Bynajmniej teraz nie musimy marznąć starając się dotrzeć do apartamentu należącego do mnie i Zayna. Wreszcie swobodnie wzruszyłem ramionami i pokusiłem się o udzielenie odpowiedzi na jego pytanie, gdyż Cher zdecydowanie się ku temu nie rzucała. Była pochłonięta tym, co właśnie przeglądała na swoim porysowanym iPhonie wyciągniętym z worka.
- Może jakieś.. pół roku? Szczerze mówiąc, sam nie wiem. Mamy wspólnych znajomych i tak się wszystko jakoś.. potoczyło.
- Milusio. - chłopak lekko się uśmiechnął, po czym zatrzymał pojazd, gdyż sygnalizacja świetlna właśnie zabroniła nam jakiegokolwiek manewru samochodem swoim parszywie czerwonym blaskiem.
- A Wy? - Harry zerknął na mnie znad ramienia, a kątem oka dostrzegłem, że również i Lloyd podnosi lekko głowę, wymownie spoglądając na naszego towarzysza.
- Jako dzieci mieszkaliśmy naprzeciw siebie...
- ... Potem ja się wyprowadziłam i nasze drogi znów zbiegły się w Londynie. - przerwała mu dziewczyna, jakby bojąc się, że powie o kilka słów zbyt wiele. Miałem wrażenie, jakby za wszelką cenę chciała coś przede mną ukryć.. ale nie mogłem dostrzec prawdziwego sensu tej maskarady.
- Można powiedzieć, że jesteśmy na siebie skazani. - chłopak parsknął śmiechem, a ja jedynie mu zawtórowałem. Po chwili samochód znów ruszył, a ja jedynie cicho wgniotłem się w siedzenie fotela i skubiąc palcami dolną wargę, starałem się dokładnie zanalizować wszystkie fakty. Cher i Harry w pewnym sensie przypominali mnie i Malika. My również byliśmy na siebie skazani. Sęk w tym, że ja nie wstydziłem się o tym opowiadać.. coś mi się tu nie stykało. Musiałem dojść do tego, CO.
Już rozdziawiłem usta, by pozadawać im trochę niezręcznych pytań, aż tu nagle maszyna stanęła, silnik zgasł, a my pozostaliśmy w zupełnej ciszy niezbyt dokładnie wiedząc co zrobić.
- To tutaj? - kędzierzawy spojrzał na moje odbicie w lusterku, a ja mimowolnie wyjrzałem przez okno. Kiwnąłem twierdząco głową, po czym nadusiłem na klamkę i wyszedłem z wnętrza ugrzanego Land Rovera, zamykając w następnie drzwi za wysiadającą tuż za moimi plecami Cher.
Droga na odpowiednie piętro wcale nie okazała się być nazbyt.. przymulająca. Cher opowiadała mi o tym, gdy to podczas jej wyprawy do USA jej ochroniarz przez przypadek pomylił ją z jedną fanką i wyrzucił ją z własnego pokoju hotelowego. Ta dziewczyna to ma jednak życie! Przynajmniej będzie o czym miała wspominać swoim dzieciom... O ile takowe ma zamiar mieć, gdyż jak na razie jest zbyt młoda nawet na to, by coś podobnego planować. Tym bardziej, że jej kariera muzyczna w aktualnym momencie była w fazie rozkwitu. Szkoda by było, ażeby zmarnowała taką szansę. 
Gdy dźwięk otwierających się drzwi windowych przypomniał nam o tym, że powinniśmy już wysiąść, żachnąłem się o wyjście przodem i zaprowadzenie dwójki moich towarzyszy pod same drzwi apartamentu, które znajdowały się na końcu kremowego korytarza. Nie wiem dlaczego, ale czułem się dość.. skrępowany. Nie dlatego, że "Zayn mógłby być na mnie zły, że sprowadzam do jego mieszkania swoich znajomych". Chodzi bardziej o to, że za moją posturą panowała dość krępująca cisza, a ponadto - wciąż czułem na swoich plecach spojrzenie Loczka. Moje sugestie okazały się być prawdą, gdy tylko odwróciłem się bokiem po to, aby od kluczyć drewniane drzwi. Lustrował mnie na wskroś i nawet się nie speszył, gdy spojrzałem mu prosto w oczy. Ja natomiast.. skromny Irlandczyk z wiecznie wymalowanymi wypiekami na twarzy, mimowolnie odwróciłem wzrok i nacisnąłem na klamkę, która w następstwie popchnięta przez moją dłoń umożliwiła nam wejście do wnętrza rozświetlonego pomieszczenia. Byłem kulturalny, więc wszedłem tam jako ostatni. Cała nasza święta trójca zatrzymała się w przedpokoju. Harry dość stanowczo oparł się o komodę stojącą pod ścianą, Cher stanęła obok wieszaków i zakryła rękoma plamę na klatce piersiowej, a ja zamknąłem z powrotem drzwi i widząc ich zachowanie mimowolnie wybuchnąłem śmiechem. Choć bardziej opisałbym to jako paniczną ucieczkę przed milczeniem, gdyż muszę przyznać, że coś mi nie pasowało. Cher nigdy nie była taka cicha, a skoro chłopak okazał się być jej przyjacielem od dzieciństwa, to dlaczego wcale się do siebie nie odzywali?
- Przerażacie mnie. - rzuciłem klucze na blat mebla, obok którego stał Styles, po czym rzuciłem w to samo miejsce płaszcz i zmięty szalik. - Chodź, Mała. Dam Ci coś do przebrania. - ruszyłem w kierunku sypialni słysząc, że dziewczyna kroczy tuż za mną. Wybranie czegoś odpowiedniego dla niej nie zajęło mi nazbyt wiele czasu, gdyż nazbyt głęboko nie myśląc, ofiarowałem jej jakąś koszulkę Zayn'a. Ona wdzięcznie podziękowała, a ja nie chcąc się jej naprzykrzać, wyszedłem z pokoju zamykając za sobą drzwi, ażeby mogła się swobodnie przebrać. 
Stojąc na środku korytarza, przebiegłem po nim wzrokiem. Gdzie do cholery jest Harry?! Swobodnie zmierzyłem w stronę salonu, i tak jak myślałem, stał przy ogromnej tafli szyb, które pięknie ukazywały ulice Londynu i przeplatając dłonie na wysokości dolnej części pleców, z zainteresowaniem przyglądał się okolicy. 
- Świetny apartament. Musiał wiele kosztować. - rzucił swobodnie w moją stronę, jednak nawet się nie obejrzał. Prawdopodobnie dostrzegł moje odbicie w szybie w momencie, gdy podszedłem bliżej niego. 
- Nie przesadzajmy... Jest normalny. - wzruszyłem ramionami, a dłonią dosięgnąłem mojej grzywki, którą w następstwie zwinnie zmierzwiłem. Chłopak zerknął na mnie, a jego usta zatopiły się w głębokich dołeczkach na policzkach. 
- Mieszkasz sam? 
- Nie. 
- Z dziewczyną? 
- Nie mam dziewczyny. Piszesz książkę?
Jego mina lekko zrzedła, a ja dość rozbawiony poklepałem go po ramieniu. 
- Spokojnie. To skoro bawimy się w detektywów... Co się dzieje między Tobą a Cher? 
- Nic, a co miałoby się dziać? 
- A bo ja wiem.. Widziałem ją już w wielu sytuacjach, z wieloma osobami, ale przy Tobie zachowuje się.. sztywno. - szepnąłem starając się, aby przypadkiem dziewczyna nas nie usłyszała. 
- Każdy miewa gorsze dni. Wierz mi. - puścił w moim kierunku perskie oko, po czym oblizał spierzchnięte wargi i postanowił zrobić sobie rundkę po salonie. Przesuwając się nieopodal długiego rzędu meblościanki uważnie przyglądał się wszystkim rekwizytom, które się tam znajdowały. Cóż, najwidoczniej.. albo spodobało mu się mieszkanie, albo dociekliwie czegoś szukał. W pewnym momencie dość sztywno się zatrzymał, a jego wzrok utkwił w jednej z ramek stojących na regale. Ujął ją w dłoń i uważnie się jej przyjrzał, jakby zobaczył tam coś nadzwyczaj hipnotyzującego. Pokusiłem się o podejście do niego i zanalizowanie sytuacji. Gdy oparłem się o jego ramię, nawet na mnie nie zerknął, tylko uparcie wbijał swoje szmaragdowe tęczówki w fotografię znajdującą się za drobnym szkiełkiem. - Kto to jest? - spytał wreszcie dość ochrypłym tonem  głosu. 
Zerknąłem w tym samym kierunku, w którym skierowany był jego wzrok. Moim oczom ukazało się zdjęcie przyozdobione w czarną, niezbyt wymyślną oprawę. Zdjęcie, na którym znajdowałem się ja i Zayn. Było to zdjęcie z imprezy urodzinowej mojego chłopaka. Obydwoje ubrani w schludne koszule robiliśmy do obiektywu głupie miny wyciągając przed siebie kieliszki z szampanem. Wokół nad było bardzo kolorowo, a my wyglądaliśmy jak para najlepszych przyjaciół, która idealnie wiedziała jak spożytkować swój wolny czas, mianowicie: imprezując. 
- Mój.. współlokator. - nie czułem potrzeby, aby informować praktycznie zupełnie nieznajomej osoby o moich koligacjach z innymi ludźmi. 
- Długo się znacie?
- Od urodzenia. 
- Interesujące. - mruknął jakby bardziej do siebie, a ja jedynie uniosłem lewą brew ku górze. Chłopak jednak po chwili zdał sobie sprawę z tego, że coś powiedział, więc lekko się uśmiechnął i odstawił przedmiot na miejsce. - Wiesz, muszę już iść. Na prawdę miło mi było Cię poznać, Niall. - wyczułem specjalny nacisk na ostatnie słowo, tudzież moje imię. Nie wiedząc jak zareagować, po prostu ścisnąłem jego dłoń, która skierowana była w moim kierunku. - Do zobaczenia niedługo, mam nadzieję. - kiwnął głową.
- Do zobaczenia. - odparłem, po czym nieznacznie uniosłem kąciki ust ku górze i odprowadziłem jego posturę wzrokiem aż po same drzwi wyjściowe.
- A tego gdzie wywiało? - usłyszałem damski głos należący do Cher. Wzruszyłem jedynie ramionami, po czym podszedłem do niej i zawieszając rękę na jej ramieniu, szeroko się uśmiechnąłem.
- Lubisz spaghetti? 
Jej odpowiedź była logiczna, tak więc.. skoro obiecałem jej obiad - muszę dotrzymać danego jej słowa.



// OMG, NIE WIERZĘ, ŻE TO DODAJĘ *_* Robiłam już tyle podejść do napisania nowego rozdziału, kilkakrotnie również planowałam usunięcie bloga. ALE WRÓCIŁAM. Ze zdwojoną siłą, w lepszym humorze i nieco barwniejszym doświadczeniem. Wiem, że już nie będzie tak jak kiedyś. Połowa czytelników się wykruszyła, lecz wolę naznaczyć, iż to wszystko nastąpiło jedynie z mojej winy. Chciałabym, aby Ziall znów wrócił do obiegu. Jest on dla mnie bardzo ważny i będę się starała nie popełnić kolejnej gafy i nie odpuścić sobie z pisaniem "od tak, bo nikt mnie nie wspiera". Guzik prawda! Dziękuję wszystkim osobom, które nękały mnie na twitterze tematami o nowej notce. Może wtedy nie było mi miło na to odpisywać, ale to dzięki Wam znów wracałam myślami do tego opowiadania. Mam nadzieję, że Was nie zawiodę, że znów wpełzniecie do mojego małego, Ziallowego świata i nie odpuścicie mi tak długo, aż na końcu rozdziału nie pojawi się kluczowa wstawka "THE END". Moja głowa aż huczy od różnorakich zarysów fabuły, które mogę tutaj wepchnąć. Mam nadzieję, że choć coś z tego wykorzystam. Trzymajcie za mnie kciuki i pamiętajcie: ZIALL IS REAL! <3
@ChelleHoralik